Biegi zagraniczne Relacje z biegów Wydarzenia

Na litewskim bruku – półmaraton i maraton w Wilnie

Litwa to kilkaset lat wspólnej historii (o którą zdaje się Litwini mają do nas sporo pretensji), zeppeliny i kołduny, Ostra Brama, wszechobecne ślady polskości i Polaków, Mickiewicz będący tak samo jak i u nas narodowym wieszczem. Wilno jest na tyle niedużym miastem, że jeden weekend wystarczy, by nasycić się nim w pełni.

Plan był prosty – w piątek po południu przyjazd, rejestracja, pasta party i pierwszy wypad na Stare Miasto. W sobotę do południa start, a potem dalsze poznawanie uroków wąskich uliczek centrum miasta. Niedziela to zataczanie coraz szerszych kół wokół centralnych miejsc Wilna i powrót, przerwany jedynie wizytą w zamku w Trokach.

Pierwszy problem nastąpił już w piątek. Opóźniony (tradycyjnie) wyjazd sprawił, że na Litwie znaleźliśmy się później, niż chcieliśmy. No i okazało się jeszcze, że między nami a nimi jest godzina różnicy, przez co z pasta party wyszło niewiele. No i rejestrację w biurze trzeba było przełożyć na sobotę.

Następnego dnia rankiem z pewną dozą zazdrości obserwowaliśmy zmagania organizatorów z rozpoczęciem biegu. Centrum zawodów znajdowało się w samym środku miasta, naprzeciwko archikatedry, ale skala przedsięwzięcia była tak niewielka, że w praktyce całość załatwiały 4 niewielkie namioty i baner startowy, rozciągnięty między dwoma latarniami. Za to trasa biegu na pierwszych kilkuset metrach była odgrodzona od chodnika wysokimi metalowymi płotami – zupełnie tak samo jak końcówka maratonu w Paryżu. Od razu widać było, że miasto ma tu wiele do powiedzenia i że to, co do niego należy wykonuje w zakresie organizacji bardzo porządnie. Ba, solidne przegrody można było potem znaleźć niemal na wszystkich skrzyżowaniach na trasie biegu – nawet takich w środku sporego lasu, który miał być częścią naszego biegowego doświadczenia około połowy okrążenia (bieg rozgrywany był na 21-kilometrowej pętli, którą maratończycy pokonywali dwukrotnie).

Strzał startera zaskoczył wszystkich!

Nie dość, że rozległ się o dobre półtorej minuty przed czasem, to nie poprzedziło go żadne ostrzeżenie, odliczanie ani nic, co dobrze znamy z naszego krajowego podwórka. Do dziś targa mną (graniczące z pewnością) przeświadczenie, że pistolet wypalił przypadkiem. W niczym nie zmienia to jednak faktu, że jeszcze dobry kilometr po starcie mijali mnie w szalonym pędzie zawodnicy, którzy już na pierwszy rzut oka powinni biec daleko z przodu. Widocznie ich strzał zastał w zupełnie innym miejscu niż większość z niecałych pięciuset, którzy ruszyli na trasę półmaratonu i maratonu.

Biegnąc w coraz bardziej rozciągającej się grupie, byliśmy świadkami zmieniającego się otoczenia, krajobrazu i podłoża. Po kilkuset metrach równego, staromiejskiego bruku przedostaliśmy się przez most na drugą stronę rzeki i asfaltową alejką zmierzaliśmy wzdłuż rzeki w kierunku północnych dzielnic Wilna. Z czasem asfalt ustąpił żwirowej nawierzchni, by po dalszych dwóch kilometrach zamienić się w… ścieżkę biegnącą wzdłuż ogrodzenia. Potem znów wróciliśmy na żwir i asfalt, by jednak po kilkudziesięciometrowym podbiegu znaleźć się na betonowym trotuarze wiodącym wzdłuż ruchliwej jezdni. Jeśli jednak w polskich warunkach takie rozwiązanie uznano by za urągające godności maratończyka, o tyle tu chyba nikomu to nie przeszkadzało. Tym bardziej, że na trasie nie było tłoku.

Biegło mi się coraz lepiej, zresztą wkrótce trotuar zmienił się w porządny asfalt, który wprowadził nas na teren peryferyjnego wileńskiego osiedla. Bieg zamienił się w trans – asfalt, wokół las, czyste powietrze i temperatura w okolicach 14°C. Po kilku kilometrach spędzonych w lesie zaczęliśmy powoli wracać w kierunku centrum. Od około 18. kilometra czuć już było zbliżającą się metę (biegłem półmaraton), a od 19. wróciliśmy na staromiejski bruk. Jeszcze tylko mocny podbieg na półtora kilometra przed metą, walka o urwanie kilku sekund na Prospekcie Gedymina, wejście w ostatni zakręt i już meta. Okraszony niespodziewaną życiówką start można było uznać za udany.

Jak w skrócie opisać biegowe doświadczenie w stolicy tego najmniejszego sąsiadującego z Polską państwa? Na pewno nie jest to maraton zorganizowany z wielką pompą i rozmachem. Zainteresowanie kibiców jest mizerne, oprawa skromna, a jeśli ktoś liczy na atrakcyjny pakiet startowy, to będzie się czuł zawiedziony (choć kolekcjonerzy medali docenią jego dyskretną urodę). Trasa na pewno sprzyja temu, żeby pobiec szybko i to mimo kilku niespodziewanych odcinków na nawierzchni innej niż asfaltowa. Ale prawdziwy urok tego maratonu tkwi nie w imprezie, ale w miejscu jej rozgrywania. I to chyba sprawia, że jeden wrześniowy weekend spędzony na Litwie na pewno można zaliczyć do bardzo przyjemnych.

3 powody, dla których spodoba ci się maraton/półmaraton w Wilnie:
  • czarujące otoczenie wileńskiego Starego Miasta;
  • możliwość dojechania na bieg w ciągu jednego popołudnia;
  • Zeppeliny w zasięgu ręki tuż po biegu.
3 powody, dla których nie spodoba ci się maraton/półmaraton w Wilnie:
  • skromna organizacja i zaplecze (jak na bieg w stolicy);
  • brak zainteresowania ze strony kibiców;
  • ponurzy kelnerzy w wileńskich knajpach. Chyba że mówisz po litewsku.

VILNIUS INTERNATIONAL MARATHON/HALFMARATHON

Oficjalna strona biegu: www.maratonas.lt

Marek Tronina, Na literwskim bruku, Bieganie październik 2007

Chcesz być zawsze na bieżąco? Polub nas na Facebooku. Codzienną dawkę motywacji znajdziesz także na naszym Instagramie! Psst... Ocenisz nasz artykuł? 😉

0 / 5. 0

Marek Tronina (Wszystkie wpisy)

Współzałożyciel i redaktor naczelny miesięcznika BIEGANIE. Dyrektor Maratonu Warszawskiego. Z wykształcenia dziennikarz, z doświadczeniem zawodowym w branży (redakcja sportowa TVP, Polskie Radio). Ukończył 15 biegów maratońskich.

guest

0 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Uwagi
Zobacz komentarze
0
Twoja opinia jest dla nas bardzo ważna! Zostawisz komentarz?x