Blogi Felietony Marta Tittenbrun

Ultramaratony są dla cieniasów [FELIETON]

Chudy Wawrzyniec 2013

[h6]Pierwszy ukończony ultramaraton. Radość wielka, ale czy rzeczywiście tak zasłużona? Fot. Aleksander Tittenbrun[/h6]

Pokonałeś Rzeźnika, Chudego Wawrzyńca, setkę w Krynicy? Wrzuciłeś zdjęcie na Facebooka, posypały się lajki i komentarze niebiegających znajomych, że jesteś kosmitą? Nie ciesz się tak. To darmowa chwała i łatwy splendor. Ultramaratony są dla cieniasów.

Taka sytuacja. Olek, mój mąż, wystartował w zeszłym roku w Chudym Wawrzyńcu na dystansie 50+ km. Startował już wcześniej w dłuższych biegach (choćby Bieg Rzeźnika), ale dystans 50 km (zamiast dłuższej wersji Chudego – 80 km) bardziej mu pasował. Pobiegł ładnie, zajął 15. miejsce na 306. W tym roku zapisał się znowu. „No to co, teraz – jak rozumiem – osiemdziesiątka?” – spytał znajomy. I tutaj zaczynamy już mówić o tym, o co mi chodzi. Im dłuższy dystans, tym większy jesteś kozak. A Olek chciał pobiec znów pięćdziesiątkę – żeby zrobić to lepiej, szybciej, poprawić swój wynik. Cienias, co? Zajął 18. miejsce na ponad 380 startujących. No, ale to TYLKO PIĘĆDZIESIĄT KILOMETRÓW!

Ja też zaliczyłam darmową chwałę i splendor. Pod koniec września zeszłego roku zrobiłam 63 km na Beskidy Ultra Trail, cyknęłam sobie zdjęcie i wrzuciłam na Facebooka. Posypały się lajki i gratulacje, też byłam przez chwilę kosmitką. A ja z tego startu byłam zupełnie niezadowolona. Nie trenowałam, więc dystans zniszczył mnie doszczętnie. Ponad połowę trasy przeszłam. Wymęczyłam to do końca, ale z biegiem miało to niewiele wspólnego. Mimo to nikt mnie przecież nie spytał ani o osiągnięty czas, ani o miejsce. Najważniejsze, że pokonałam 63 kilometry. A 63 kilometry to całkiem dużo! Myślałam sobie: ludzie, przecież ten start to był dramat, nie popisałam się. No, ale co ja będę… przecież to SZEŚĆDZIESIĄT TRZY KILOMETRY!

Jeśli nie masz czym się pochwalić w biegu na dychę czy nawet w półmaratonie – wystartuj w ultra. Choćbyś miał przejść nawet połowę trasy, ba, nawet większość, ledwo doczłapać się do mety, a potem umierać przez trzy tygodnie, to i tak zostaniesz bohaterem. W ultra na osiągnięty czas patrzy się tylko u czołówki, reszta jest kozakami tylko dlatego, że przekroczyła linię mety w limicie. Kamil Leśniak, 21-letni reprezentant Inov-8 Team Polska, w tegorocznym UTMB osiągnął najlepszy czas wśród Polaków w historii biegu. Naród (biegaczy) nosi go (metaforycznie) na rękach, a sam Kamil jest wkurzony, bo chciał złamać 24 godziny. Co z tego, skoro już samo to, że ukończył tak trudny wyścig, jest powodem do dumy!

Problem polega na tym, że taka duma to niewiele warta taniocha. Dla Kamila ukończenie UTMB nie było wielkim wyzwaniem. Magda Ostrowska-Dołęgowska, której już chyba nie trzeba wam przedstawiać, zeszła z trasy nie dlatego, że nie była w stanie ukończyć rywalizacji, tylko dlatego, że wynik powyżej 40 godzin w żaden sposób by jej nie satysfakcjonował. Kilka rzeczy poszło nie tak i wynik, po który przyjechała, przestał być realny. Mimo że UTMB byłoby dla niej pierwszym tak długim ukończonym wyścigiem, postanowiła wrócić do bazy. Właśnie dlatego, że dla niej (i podobnie dla Kamila) w ultra liczy się wynik, nie tylko dystans.

Powiedzmy sobie otwarcie: każdy w jakikolwiek sposób aktywny człowiek jest w stanie przeczłapać choćby takiego wspomnianego już Chudego Wawrzyńca. Limity na biegach są często mało wyśrubowane, aby zachęcić do wzięcia udziału również biegaczy-turystów. Naprawdę nie trzeba dużego wysiłku, żeby pokonać ultramaraton. Oczywiście jeśli ktoś wstaje z kanapy i stawia sobie za cel pokonać np. za rok 50 km, to na mecie tego biegu będzie kozakiem, jasne. Nie odbierajmy mu radości. Fakty są jednak takie, że często cieszymy się z tych naszych „osiągnięć” trochę na wyrost. Jesteśmy zdrowi, ruszamy się, to jasne, że jesteśmy w stanie pokonać kilkadziesiąt kilometrów, nawet w górach.

A kto z was zrobi dychę na ulicy w 35 minut? Niewiele podniesionych rąk. Kto z was pobiegnie półmaraton w 1:20? Spróbujcie zrobić taki wynik, cyknąć sobie fotkę i wrzucić na Facebooka. Gratulować i zazdrościć będą tylko znajomi biegacze, a „ci z zewnątrz” docenią tylko ładny uśmiech na zdjęciu. Sorry, gościu, ale przebiegłeś TYLKO 10 KILOMETRÓW! W tym czasie ktoś inny mógł zrobić Rzeźnika w 14 godzin i to on jest kozakiem. Jak się ma 10 km do 78 km?!

Oczywiście biegać można rekreacyjnie, nie ścigać się, startować dla pięknych okoliczności przyrody, bla bla bla… Ale jeśli już chcemy chwalić się swoimi startami, to zawieszajmy sobie poprzeczkę na odpowiedniej wysokości. Zadaj sobie pytanie, czy ukończenie danego biegu (czyli zmieszczenie się w limicie) to dla ciebie rzeczywiście wyzwanie? Czy nie lepiej potrenować ciężej i być wyżej w klasyfikacji? A może potrenować jeszcze ciężej i zrobić spektakularną życiówkę w asfaltowej dyszce?

Bo dłużej nie znaczy lepiej. W ultramaratonach warto patrzeć nie tylko na dystans, ale też na wyniki i swoje/innych możliwości. Jeśli stać cię na więcej, to nie ciesz się z samego pokonania kilometrów. To istotne też z punktu widzenia twojego zdrowia: pokonanie 100 km bez specjalnego przygotowania to raczej brawura niż powód do dumy. Na Facebooku się pochwalisz, ale efekty będziesz jeszcze opłakiwał. Może lepiej się porządnie przygotować i wystartować za rok, ale zrobić wymarzony wynik?

W ultramaratonach często startują ci, których nie stać na ciężką pracę, żeby osiągać dobre wyniki na krótszych dystansach. Ultra podbudowuje ego. Możesz sobie powiedzieć: „przebiegłem kilkadziesiąt kilometrów, jestem kozak”. W tym sensie ultramaratony są według mnie dla cieniasów. Dla cieniasów, którym nie chce się trenować, żeby osiągać dobre wyniki. Dla cieniasów, którym nie chce się biegać szybko. Dla cieniasów, którym wystarczy doczłapanie się do mety. Bądźmy ambitniejsi!

EDIT:

(fragment dodany w piątek, 5 września, o godz. 23:58)

W odpowiedzi na liczne komentarze chciałabym dopowiedzieć kilka słów. Po pierwsze: oczywiście nie chciałam nikogo obrazić i bardzo przepraszam wszystkie osoby, które poczuły się dotknięte. Słowa „cienias”, jak słusznie ktoś zauważył, użyłam prowokacyjnie, puszczając jednocześnie oko do samej siebie sprzed roku.

Doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że są biegacze, dla których wynik i rywalizacja to rzeczy nieistotne i dla których liczą się piękne okoliczności przyrody czy bieg sam w sobie, nie jego rezultat. Zdaję sobie sprawę też z tego, że są osoby, które na mecie swojego pierwszego ultramaratonu mają łzy szczęścia w oczach tylko dlatego, że udało się zmieścić w limicie. O obu przypadkach wspomniałam w tekście i zaznaczam: to nie jest tekst kierowany do takich osób!

Pisząc felieton, miałam na myśli osoby, które robią wyniki poniżej swoich możliwości i chwalą się samym dystansem. Które są zadowolone z tego, że po prostu pokonały kilkadziesiąt kilometrów, choć pokonanie takiego dystansu nie jest dla nich wielkim wyzwaniem. Podkreślę to raz jeszcze: piszę o osobach, dla których rywalizacja ma znaczenie. Również rywalizacja z samym sobą! Bo żeby przełamywać własne bariery, też trzeba mieć jaja, wolę walki i ambicje. Jeśli ktoś walczy i na mecie jest szczęśliwy, że nie jest ostatni, to chwała mu za to! Tutaj nie widzę wielkiej różnicy między człowiekiem z pierwszej dwudziestki a zawodnikiem z ostatniej pięćdziesiątki. Liczy się twoja ambicja i twoja walka o wynik. Chyba że o wynik nie walczysz, ale jak wspomniałam – nie o takich osobach jest ten tekst.

Raz jeszcze bardzo przepraszam osoby, które w jakiś sposób uraziłam, ale nie miałam takiego zamiaru. Być może użyłam zbyt dosadnych słów. Moim celem nie było piętnowanie nikogo, a zagrzanie do walki – w tym również siebie! – o lepsze wyniki i ambitniejsze cele.

Pozdrawiam wszystkich ciepło i mam nadzieję, że teraz zostanę lepiej zrozumiana.

Chcesz być zawsze na bieżąco? Polub nas na Facebooku. Codzienną dawkę motywacji znajdziesz także na naszym Instagramie! Psst... Ocenisz nasz artykuł? 😉

2.7 / 5. 14

Marta Tittenbrun (Wszystkie wpisy)

Miłośniczka biegania i języka, dlatego zawodowo zajęła się pisaniem o bieganiu. Magister filologii polskiej, instruktorka Związku Harcerstwa Polskiego, redaktor naczelna internetowego magazynu „Na Tropie”, prowadzi też stronę PrzepisyBezglutenowe.pl. W bieganiu zdecydowanie preferuje góry.

guest

17 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Uwagi
Zobacz komentarze
trackback

[…] z nich to tekst Marty Tittenbrun „Ultramaratony są dla cieniasów„, za który autorka została niemalże spalona na stosie. Artykuł jest napisany takim […]

trackback
Kapitan

Bez sensu jest startować w zawodach, do których jest się źle przygotowanym i znaczną część trasy się maszeruje.

Bodek

Myślę że więcej ludzi pokonało dychy s 35 minut aniżeli 100 km w dziesięć godzin…. zresztą 35 minut na dychy co to za kozak

gość :)

osobiście nie zgadzam się z powyższym, sądzę że przebiegnięcie 60 czy 100 km to również jest wyzwanie dla człowieka. Przykre jest jeżeli ktoś bieg sprowadza tylko i wyłącznie do dystansu i czasu. (to jest już fiksacja wynikami)

Nikt nie bierze pod uwagę walki jaką biegacz toczy ze sobą, ze swoimi myślami albo bólem podczas biegu – swoisty hart ducha i upór, determinacja, cierpliwość, dyscyplina…

Czy ukonczenie maratonu/ultramaratonu w którym ktoś na przemian maszeruje np. 500 metrów (odpoczynek – odsunięcie w czasie przysłowiowej ściany) po każdych 5 kilometrach dyskwalifikuje kogos jako maratonczyka? nie sądze! Każda taktyka/sposób pokanania dystansu jest dobra jeśli prowadzi do celu…

Biegacz

Przypadkowo wpadłem po czterech latach na ten artykuł. Pani Marto to co Pani pisze w felietonie i w jego edycji nie do końca ma sens. Utwierdza mnie to w przekonaniu, że jest pani wyłącznie “niedzielną” biegaczką, która tak naprawdę nie dostrzega o co w tym wszystkim chodzi. Życzę empatii i większej elastyczności myślowej 🙂 Pozdrawiam.

Jacek

Ukradła mi Pani marzenia, radość i satysfakcję. Jest Pani z siebie zadowolona?

Jankes

Moim zdaniem dla większości ludzi nie chodzi o wynik tylko o dobrą zabawę pasje osiągnięcie czegoś dla nich nieosiągalnego

ttt

Już dawno takiego buldupienia nie czytałem. Kogos tu chyba zabolało że gratuluję się ludziom samego ukończenia ultra zamiast bić pokłony autorce bo ona się przygotowuje. Tylko dlaczego nie? Czy autorka chce czy nie dla 95% ludzi w tym kraju przebiegnięcie nawet 1km nie jest takie proste. Dlatego sam fakt porwania się na 50 czy więcej km i wyrobieniu się w limicie choćby nawet szybkim marszem to jest osiągnięcie. Jest to pokonanie własnych słabości lenistwa i tyłu innych powodów ilu biegaczy i co równie ważne osiągnięcie satysfakcji i motywacji do dalszych treningow. Są też tacy co biegną na wynik, super, tylko czy to ma upoważniać do deprecjonowania osiągnięć reszty?. Proponuje autorce aby zorganizowała jakieś ultra 100km z limitem 3h żeby “turyści” się nie zjechali i w grupie sobie podobnych będziecie się masturbować sekundami.

biegacz01

przypomina mi to trochę manifesty ekspertów pt. na orlej chodzimy bez lonży. zabłysnąć byle jak, byle czym, ale najważniejsze żeby być na tapecie. przemyślenia słabe, proponuje na przyszłość wziasc sobie do serca stare powiedzenie “milczenie jest zlotem”.

Jazar

Dycha w 32.30..100km w 8.16…Rzeznik w 15h..mozna?? Mozna ..

Przemek

A ja w stu % rozumiem i zgadzam się z Autorką. uwaga! jestem biegaczem początkującym i zamierzam wystartować w swoim I Ultra, przebiegłem 3 maratony uliczne, 3 półmaratony i…. to co rozumiem i to co czuję sam, to tyle, że podziw, gratulacje, słowa uznania ze strony osób, które nigdy nie biegały są jako miedź brzęcząca albo cymbał brzmiący. I wiem, że jak zrobię ultra (i tylko: zrobię) to ten podziw itd itd będzie większy, brawka może trochę… głośniejsze. I co z tego? w gruncie rzeczy brawka zaspokajają jakąś potrzebę uznania ale – przynajmniej u mnie mają w sumie podłoże dość płytkie. W zasadzie mówiąc wprost karmią moją próżność. Te brawka i te “ochy” będą szybko przemijające. A co jest najważniejsze? dni, godziny, dziesiątki kilometrów ale też nie-mierzalna i nie-spektakularna praca na treningach na siłowni. W gruncie rzeczy robię to dla siebie. Bieg, słowo “maraton” a hasło “ultra” to w dużej mierze marketing mojego ja. Ta wiwisekcja jest przydługim wywodem logicznym (wg mnie :)) potwierdzającym tezę Autorki. ja jako totalny amator biegnę maraton, planuję ultra aby sobie dodać. aby z-tuningować swój własny PR. w tym sensie jestem… cieniasem 🙂

Tom Kręciel

Szanowna Pani Autor*,

* to taki zwrot grzecznościowy, albowiem powyższy felieton budzi we mnie emocje niezbyt pokrewne z szacunkiem czy podziwem. Odnoszę wrażenie, że Pani smykałka do pisania opiera się na zamieszczeniu prowokującej wypowiedzi, żeby oburzeni odbiorcy udostępniali napisany na kolanie “artykulik ekspercki”… a jak wiadomo w dzisiejszych czasach liczy się ilość wyświetleń! W takim razie ‘chapeau bas’.

Skoro jest Pani taka obeznana w tematyce biegania, to powinna mieć świadomość, że ludzie biegają z różnych powodów. Niektórzy chcą być szczuplejsi, niektórzy walczą z uzależnieniami a jeszcze inni się ścigają. 95% to amatorzy ale oni stanowią trzon tego środowiska. Bez nich nie byłoby m.in.: tak zaawansowanego sprzętu, szerokiego zainteresowania w mediach ani potężnych budżetów, jakimi dysponuje wiele imprez. Dlatego trzeba ich szanować! Ciekawe w jakim etapie rozwoju byłyby biegi górskie, uliczne lub przeszkodowe, gdyby zapisywali się na nie wyłącznie wyczynowcy, walczący o najwyższe laury…

Po drugie, stawia Pani na piedestale Magdalenę Ostrowską, jakoby zejście z trasy, kiedy nie ma szans na satysfakcjonujący wynik, przynosiło chwałę. Otóż nie. Biała flaga oznacza poddanie się. Ludzie przejechali tysiące kilometrów, żeby ją oglądać a ona skapitulowała, bo miała takie widzi mi się. To wysoce niesportowa postawa! Wie Pani co by było, gdyby zawodnik MMA podczas gali UFC zszedł z oktagonu, bo nie udałoby mu się skończyć walki w czasie, który sobie założył? Dostałby wilczy bilet do wszystkich szanujących się federacji. Bo to człowiek, na którym nie można polegać. Pracownik, którzy bierze urlop na żądanie, kiedy robota staje się niewygodna… Czy Pani, jako szef firmy, by kogoś takiego zatrudniła?

Ostatnia rażąca mnie kwestia to odkrycie Ameryki, że w mediach społecznościowych odbiorcą są laicy. Brawo, Watsonie! Tak się składa, że dla gawiedzi nie liczy się czy ktoś przepracował całe życie i osiągnął mistrzostwo. Oni kupią bilet na KSW ze względu na Pudziana i Popka – tak to funkcjonuje. Mają do tego prawo a złotówka dochodu z ich wejściówek jest w banku warta tyle samo, co złotówka zapłacona przez znawcę. A bez nich nikt nie robiłby gal na największych stadionach. Jeśli boli Panią to, że ludzie zwracają więcej uwagi na dystanse, które w ich wyobraźni są poza zasięgiem a nie na super wynik w biegu na 5 km, to po co w ogóle publikować swoje dokonania?

Ja nie jestem biegaczem. Zjadłem zęby na kompletnie innej dyscyplinie sportu i nie uważam, żeby ktoś miał prawo mówić mi w jakich wyścigach mam się realizować. Zwłaszcza osoba, która po 1 nie jest moim trenerem a po 2 tak lekceważąco wypowiada się o innych. Może kiedyś złamię 3 godziny a może nie. To nie jest mój życiowy cel a zamieszczanie relacji z biegów czy zdjęć z medalem za ukończenie (a nie za miejsce na podium) traktuję jako promocję aktywnego stylu życia. Pokazuję w ten sposób innym ludziom, że mogą odstawić piwerko, ruszyć 4 litery z kanapy i pobiegać po górach, bo to fajny sposób spędzania czasu.

Nie zamierzam Pani nawracać ani wpajać na siłę moich przekonań dotyczących sportu. Napisałem, co mi leżało na sercu i tyle. Uważam, że wywyższanie siebie poprzez zepchnięcie do dołu innych jest postawą, której nie zaobserwuje się u prawdziwych mistrzów. Zwykle robią tak osoby, które mają kłopot z zaniżoną samooceną. Mam jednak nadzieję, że przemyśli Pani moją wypowiedź i w przyszłości będzie miała świadomość, jak może być odebrany felieton napisany w tym tonie. Życzę powodzenia w przyszłych biegach – Pani i mężowi! T.K.

Daniels

Tom Kręciel, w punkt!

Ola

Trafiłam tu dosyć późno. Ale się wypowiem. Niby nie masz na celu piętnowania ludzi, ale czuje się teraz w twoich oczach jak cienias, który cieszy się że przebiegł 10 km w czasie 1:10. I nie widzę powodu żeby rezygnować z biegania na zawodach tylko dlatego, że się biega powoli. Skoro limity pozwalają na bieganie w takim a nie innym tempie to dlaczego nie biegać. Nawet jeżeli ktoś ukończy 50 km ledwo mieszcząc się w limicie i wstawi potem fotkę na fejsa to super! Ukończył trudne zawody, może znajomi pamiętają go jako człowieka co nie przebiegnie 500m do sklepu a tu ukończył 50km. Szacun, obojętnie jaki czas. Piszesz jak człowiek który nie wstawił fotki i nikt mu nie pogratulował super wyniku podczas gdy znajomy ledwo zmieścił się w limicie i na fejsie same gratulacje. Zazdrość? Zluzuj, te biegi to nie igrzyska olimpijskie, to wszystko zabawa.

Masło

Jest w tym trochę prawdy, bo są ludzie ktôrzy mogą szybciej ale wolą dłużej, np. ja z powodu astmy. Potrafię biec długo ale niezbyt szybko bo wyniki spirometrii fatalne.

Andrzej

Ktoś kto nie ma nic mądrego do powiedzenia powinien milczeć droga pani. Dobrze że ludzie mają pasje bo wtedy są bliżej siebie. A samą tylko rywalizacją żywią się samoluby i egoiści.

17
0
Twoja opinia jest dla nas bardzo ważna! Zostawisz komentarz?x