Blogi > Blogi > Piotr Falkowski i Jagoda Wąsowska
Medalik matki boskiej Najki
O tej imprezie wiedziałam już dawno. Każdego dnia na portalu społecznościowym dostawałam informacje o biegu tylko dla kobiet. „Zapisz się już dziś, będziesz gwiazdą jednej nocy”. No, może tego „Będziesz gwiazdą jednej nocy” nie było, ale „gwiazda” i „noc” pojawiały się często.
Aż nadszedł TEN dzień i… imprezę odwołano! Z powodów… wiadomo jakich. Ach, co to się działo! Rozgorzała dyskusja na temat: „Słusznie czy niesłusznie odwołano bieg”. Zdecydowana większość uważała, że decyzja była właściwa, ale można było też przeczytać rozżalone głosy: „Jak to, przecież ja jadę z Poznania”, „Nie może być, jestem w drodze na bieg” czy nawet bardziej zjadliwe: „To przesada, przecież nic by się nikomu nie stało, gdyby odrobinę zamoczył buty”. W wielu jednak odezwał się głos rozsądku, że to słuszna decyzja, zresztą impreza przecież się odbędzie, tylko w innym terminie.
Organizatorzy poinformowali, że dadzą znać o nowej dacie jak najszybciej. Dali, na portalu społecznościowym, mejlowo i smsowo. I wtedy dopiero się rozszalało… nie oberwanie chmury, tylko prawdziwe tsunami!!! Fala wpisów zalała cały portal. Dziewczyny nie przebierały w słowach: „To chamstwo, jak można wyznaczyć termin biegu w czasie, kiedy jestem na urlopie?!”, „w tym terminie nie mogę, proszę zmienić datę”, „nowa data miała być ogłoszona 2 tygodnie przed terminem, a jest tylko 11 dni!”. I ciągle powtarzające się rozpaczliwe: „Co ja mam zrobić?” i „co ja mam zrobić?!”. Frustracja sięgała zenitu. Oszalałe z bólu dziewczyny organizatorzy prowadzili za rękę: „Zwróć pakiet, oddamy ci pieniądze”, „Ogłoś, że odstąpisz pakiet, chętne na pewno się znajdą”.
Bieg „She Runs The Night” okazał się imprezą z wielkim rozmachem, w iście hollywoodzkim stylu. Do miasteczka zbudowanego w sąsiedztwie Wisły na terenie fontann u stóp Starówki mogli wejść tylko ci (właściwie: te), którzy mieli na ręce stosowne opaski. Już na wstępie witała ich ściana płaczu – większość dziewczyn stając w objęciach przystojnych modeli płakała ze szczęścia i wzruszenia. A dalej kolejne salonowe niespodzianki: salon stylizacji, salon paznokci, salon BMW, salon zdrowej żywności, salon z biżuterią projektantki medalu.
I wszędzie tysiące pięknych, rozbawionych dziewczyn pozujących do zdjęć. Średnia nie przekraczała 25 – oczywiście wieku, nie uzyskanego czasu biegu. Prawdziwy
„She Lans The Night”!
Większość w odzieży i butach wiadomo jakiej marki, wdzięcząca się do kamer i aparatów fotograficznych. I komentarze: „Świetny kolor tych spodenek, super są te podkolanówki, takie buty muszę sobie kupić”. Moja koleżanka Dorota przyszła w butach innej marki i lekko zażenowana powiedziała: „Jagoda, nie wiem, czy to w tej imprezie wypada pobiec w takich butach…”. Oczywiście pobiegła. Za to mój mąż wpasował się w styl i założył nowiutkie żarówiaste buty wspomnianej wcześniej marki i piękną, pod kolor imprezy, tejże firmy koszulkę! Tylko do kamer się nie wdzięczył, bo sam robił zdjęcia…
Zdarzały się też prawdziwe perełki np. rajstopy do spodenek albo rozpuszczone długie do pasa włosy.
Imprezę główną opóźniono o ponad 30 minut. Organizatorzy nie przewidzieli chyba, że trochę później zrobi się ciemno, a ciemność była elementem nieodzownym by podkręcić to, co działo się na trasie. Trasa – wspaniała! Start na Wybrzeżu Gdańskim, potem podbieg Karową (super ślimak), Krakowskie Przedmieście, Bonifraterska i w dół Sanguszki.
Po drodze trzy pętle niespodzianki (to dla odważnych – trzeba było w sumie przebiec dodatkowo 1,5 km). Pętla energii (super muzyka i szpaler bębniarzy), strefa światła (super oświetlone kamienice i egzotyczne zwierzęta) oraz strefa przyspieszenia (super bieżnia imitująca stadionową i bieg na 60 m). No i meta – finisz po CZERWONYM DYWANIE i napis nad bramą „Dziewczyny na medal”.
Dziewczyny wpadały na metę z hasłem na koszulkach „Każda z nas jest gwiazdą!”. Ale, prawdę powiedziawszy, gwiazda była jedna: Katarzyna Nosowska z zespołem Hey, niezwykle skromna i wręcz zażenowana, że sama nie pobiegła.
Na mecie radość, szczęście, ale i ekstremalnie głupie, a nawet niebezpieczne zachowania. Ot choćby dwie przyjaciółki, które wpadły na mętę trzymając się za ręcę i krok za taśmą pomiaru czasu stanęły w miejscu, by zawrócić i pobiec pod prąd… po koleżanki, które jeszcze biegły!!! Nie patrząc na to, że tuż za nimi finiszował tłum dziewczyn! Albo prześmieszne: dziewczyna wbiegła na metę i zorientowała się, że fotograf nie zdążył zrobić jej zdjęcia. Zawróciła i jeszcze raz z wyciągniętymi w geście zwycięstwa rękami wbiegła na metę. Ufff…
Na zakończenie dumnym krokiem wszystkie poszły po odbiór medalu. Moja koleżanka stwierdziła: „Nareszcie mam ten medalik matki boskiej Najki”. Czyżby rodziła się nowa religia?