
[h2]Miniony sezon maratoński zakończył się w Polsce silnym uderzeniem – spektakularnym zwycięstwem Błażeja Brzezińskiego w maratonie w Warszawie oraz najlepszym wynikiem sezonu Henryka Szosta we Frankfurcie. 35-letni Szost po raz siódmy z rzędu został najszybszym Polakiem w maratonie, a pięć lat młodszy Brzeziński po zmianie trenera wydaje się być tym, który może zająć jego miejsce. Kto jest jednak lepszy obecnie?[/h2]
W historii polskiego maratonu nie było i prawdopodobnie nie będzie zawodnika, który tak zdominowałby krajowy rynek jak Henryk Szost. Jest nie tylko rekordzistą Polski, ale i od 2010 roku nie było w Polsce biegacza, który skończyłby rok z lepszym wynikiem. Dodatkowo wcześniej, w 2008 roku Szost także był na szczycie tabel, co doskonale widać w statystykach prezentowanych na dole tekstu. Długowieczność Henryka będzie tym bardziej godna podziwu, gdy spojrzymy, z jakimi biegaczami rywalizował w swoim pierwszym sezonie jako lider polskich tabel. Z pierwszej dziesiątki sezonu 2008 nie biega wyczynowo już ośmiu biegaczy. Nazwiska wielu z nich nie mówią obecnie niczego współczesnym kibicom. Szost przetrwał i cały czas pozostaje w czołówce. Rok 2008 był jednak o tyle łaskawy, że wtedy Henryk Szost był najmłodszym biegaczem polskiej maratońskiej czołówki. Wiele tu się jednak zmieniło – obecnie jest trzecim najstarszym. A patrząc na to, że najmłodszy w ścisłej czołówce Arkadiusz Gardzielewski skończy w tym roku 32 lata, przyszłość polskiego maratonu rysuje się słabo.
Błażej Brzeziński to biegacz, który ma za sobą burzliwe skoki formy. Na bieżni nigdy nie wybił się ponad przeciętność, prawdziwą formę uzyskał dopiero w długich biegach na ulicy. W debiucie w maratonie w 2010 osiągnął bardzo obiecujący wynik 2:16:34 i to w wieku zaledwie 23 lat. Poprawiał go potem przez kolejne trzy sezony, aż do bardzo dobrego 2:12:17 w 2013. Wtedy przyszedł jednak kryzys. Każdy kolejny z czterech sezonów był gorszy, a dno formy przyszło wiosną 2017 wraz z wynikiem 2:21:18. Błażej nie poddał się jednak, zmienił trenera i jesienią niespodziewanie odbił się do zwycięstwa w maratonie w polskiej stolicy i do bardzo dobrej życiówki – 2:11:27. Zaprezentował się przy tym bardzo pozytywnie od strony taktycznej, a biorąc pod uwagę, że Warszawa (jak i inne duże polskie biegi) nie ma łatwej trasy, można przypuszczać, że w płaskim wyścigu typu Berlin teoretycznie można tu jeszcze urwać minutę lub dwie. Z tego względu wynik Błażeja, mimo że nominalnie słabszy od 2:10:09 Szosta, wcale nie stoi na straconej pozycji, jeśli chodzi o jego siłę. Tym bardziej, że zwycięstwo jest zawsze cenne, a Szost we Frankfurcie zajął dopiero 7. miejsce.
W tle rywalizacji dwóch najlepszych maratończyków mamy spadek poziomu polskich biegów. Jest to widoczne na stadionie, w maratonie nieco mniej – ale główna w tym zasługa właśnie Szosta. Jeśli skreślimy z tabel jego wyniki, zobaczymy obraz upadku, z pojedynczymi wyskokami pojedynczych biegaczy. W 2007, w roku debiutu Szosta w maratonie, do 10. miejsca w Polsce potrzebny był wynik 2:19:53. W tym sezonie – zaledwie 2:23:20 lub 2:23:35 – zależnie od tego, jak spojrzymy na wynik 2:17:10 Marcina Błazińskiego. Jest to zawodnik, który w swojej karierze reprezentował już Polskę i Niemcy, dodatkowo zaliczając też dyskwalifikację za unikanie kontroli antydopingowych. Nie jest jasne, w barwach jakiego kraju biega obecnie.
Biorąc powyższe pod uwagę, tylko sześciu lub siedmiu biegaczy złamało w tym roku barierę 2:20 i wszyscy (z wyjątkiem Błazińskiego) mają powyżej 30 lat. Najstarszy w czołówce Maciej Miereczko (2:24:55) – już 38. Najszybsza w tym roku kobieta na świecie (2:17:01, Kenijka Mary Keitany), w polskich tabelach wśród mężczyzn byłaby notowana na szóstym miejscu. Patrząc jeszcze szerzej – bardzo przecież dobry wynik Szosta z Franfurtu – 2:10:09, daje dopiero 160. miejsce w tabelach światowych. 2:11:27 Błażeja Brzezińskiego – dopiero 243. miejsce.
Grupę polskich zawodników z czołówki możemy podzielić na zawodowców i amatorów. Zawodowców mamy zaledwie kilku – Szost, Brzeziński, Gardzielewski, Giżyński to żołnierze, w przeciwieństwie do Yareda Shegumo i Artura Kozłowskiego. Wbrew pozorom podział ten jest głębszy niż tylko to, czy ktoś zarabia na życie bieganiem czy w innej profesji. Od tego sezonu Polski Związek Lekkiej Atletyki w swoich statystykach nie będzie uwzględniał biegaczy, którzy nie posiadają licencji PZLA i nie są zrzeszeni w klubie. To bardzo kontrowersyjna decyzja, bo oznacza, że PZLA uda, że duża część maratońskiej czołówki po prostu nie istnieje. Te wyniki nie będą się liczyły do oficjalnych zestawień, nie staną podstawą powołania do kadry narodowej ani nie posłużą jako minimum na wysłanie na imprezę międzynarodową. Podział na wyczynowców i zawodowców jeszcze się pogłębi, idąc po linii podziału – zawodnicy klubowi kontra zawodnicy niezrzeszeni. Już dzisiaj zresztą maratońskie statystyki PZLA są pełne dziur, a broniąc swojego monopolu, związek lekkoatletyczny sięga do coraz bardziej kontrowersyjnych metod. Prowadzi to do ciekawego rozdwojenia jaźni. Wynik 2:23:20 Jakuba Szymankiewicza z Berlina będzie uwzględniony w statystykach Europejskiego Związku Lekkiej Atletyki (EAA) oraz Światowego Zrzeszenia Federacji Lekkoatletycznych (IAAF), a nie będzie istniał w polskich statystykach. Na świecie zawodnik w typie Jakuba będzie rozpoznawany jako Polak, a w Polsce ignorowany.
Trudno w takiej sytuacji nie bać się o przyszłość polskiego maratonu. Mamy coraz starszych biegaczy, żadnych młodych na horyzoncie, a dodatkowo PZLA wyrzuca poza nawias biegaczy amatorskich. Sytuacja nie wygląda optymistycznie i kto wie, czy czy sukcesy Szosta i Brzezińskiego nie są ostatnimi pozytywnymi wieściami maratońskimi, jakie czekają nas w nadchodzących latach.
[h3]A na koniec garść danych[/h3]
Statystyki Henryka od debiutu maratońskiego (wynik i pozycja w krajowych tabelach) oraz progres Błażeja Brzezińskiego:
Najszybsi polscy maratończycy sezonu 2017:
1. Henryk Szost – 2:10:09 (Frankfurt)
2. Błażej Brzeziński – 2:11:27 (Warszawa)
3. Yared Shegumo – 2:12:33 (Franfurt)
4. Artur Kozłowski – 2:12:38 (Warszawa)
5. Arkadiusz Gardzielewski – 2:13:43 (Ottawa)
6. Mariusz Giżyński – 2:15:16 (Ottawa)
7. Marcin Błaziński – 2:17:10 (Duesseldorf)
8. Kamil Jastrzębski – 2:21:36 (Wrocław)
9. Emil Dobrowolski – 2:22:48 (Poznań)
10. Damian Pieterczyk – 2:23:20 (Wrocław)
Pamiętaj, że w odwodzie jest jeszcze Szymon Kulka, który planuje się przedłużać i może przez lata być samodzielnym liderem polskich tabel, jeśli chodzi o biegi długie, więc jakąś nadzieję na przyszłość mamy.
No i nie zapominajmy o Marcinie Chabowskim, któremu nie było dane ukończyć maratonu w ubiegłym roku, a jest młodszy od Arkadiusza Gardzielewskiego o ponad 2 tygodnie! 😉
Jak mówi mądrość ludowa, jedna jas-Kulka wiosny nie czyni ; )
Marcin Chabowski maratonu nie ukończył od 3 lat i nadal mówimy o osobie w wieku sportowo-emerytalnym. Kulka rozdrabnia się na jakieś biegi żeby zarobić po 500 zł – bez sportowej ambicji, bez planów (przedłuża się od wielu lat). Ratuje go trener, który wciąga go do kadry mimo braku wyników. Generalnie Marcin Nagórek napisał dobrze – zero perspektyw na przyszłość, a aktualnie biegający mężczyźni ledwo w 500. najlepszych maratończyków się łapią.
Ja nie rozumiem jak można mówić o 32 letnim maratończyku jako osobie w wieku sportowo-emerytalnym? Przecież Haile Gebrselassie kiedy bił rekord świata w maratonie był już pół roku po swoich 35 urodzinach!
To to był Haile…
A kim Collins biega sprinty po 40, co nie zmienia faktu, że sport jest dla ludzi młodych. 32 lata to na ogół schyłek kariery, a nie jej rozwój. Szost jest ze 3 lata starszy i nie wiadomo, czy do kolejnych igrzysk dociągnie. Kiedyś Czapiewskiego nie chcieli wysłać na igrzyska, bo miał 30 lat i był za stary i nieperspektywiczny…
Tak się kończy brak finansowania maratończyków. Jak się nie jest medialnym piłkarzem czy skoczkiem to jest się na przegranej pozycji. A pomyśleć, że biegi to nasza flagowa narodowa dyscyplina.
Z tym się nie zgodzę. Pisałem niedawno felieton na ten temat w papierowym “Bieganiu”. Od wielu lat polscy maratończycy mają bardzo dobre warunki, praktycznie najlepsze na świecie – są zatrudnieni w wojsku i ich jedyną pracą jest bieganie. Tymczasem poziom nie podniósł się, a spadł. Można zaryzykować tezę, że nadmierna wygoda nie tworzy zawodników, ale ich rozpieszcza. Po co się zarzynać i ryzykować, stawiać wszystko na jedną kartę, skoro pensja i tak wpływa co miesiąc, a wykazać się można w wojskowych mistrzostwach z amatorami? Według mnie to jest system demoralizujący sportowo. Nie jest przypadkiem, że najlepiej biegają Afrykanie, wychodzący z biedy i muszący zrobić wyniki, bo od tego zależy ich życie. Ja bym zmienił ten system finansowania – tzn minimum socjalne na samo przeżycie, a duże pieniądze zależne dopiero od uzyskiwanych wyników.