Czytelnia > Ludzie > Elita biegaczy > Ludzie
Jak zaczynali karierę wielcy polscy maratończycy, współcześni i sprzed lat?
Henryk Szost. Fot. Daniel Klawczyński
Bieganie mieli zapisane we krwi? Objawili swój talent już za młodu? A może trafili do biegania zupełnym przypadkiem? Poznajcie historię początków niektórych polskich wybitnych maratończyków.
Pełne historie tych i mnóstwa innych czołowych polskich maratończyków będziecie mieli okazję przeczytać w Leksykonie Polskich Maratończyków.
Antoni Niemczak
– rocznik 1955, życiówka w maratonie: 2:09:41 (1990 r.)
Nie można go nazwać urodzonym biegaczem. Nie stronił co prawda od sportu, ale początkowo bardziej niż bieganie interesowała go piłka nożna i koszykówka. To dało mu sprawność, którą wykorzystał w wojsku. Gdy miał 24 lata, wziął udział w biegu o mistrzostwo jednostki. Zgłosił się spontanicznie – usłyszał, że brakuje osób do reprezentacji, więc postanowił wystartować. Był niedoświadczony w biegach, w dodatku jego pewni siebie koledzy wyraźnie dawali do zrozumienia, że są szybcy jak strzały i wygraną mają w kieszeni. Podczas biegu Niemczak zauważył jednak, że chłopaki zaczynają zwalniać, a on prawie nie czuje zmęczenia – przyspieszył więc i… wygrał. Wiecznie rozpierała go energia, na treningach prawie w ogóle się nie męczył, ciągle był w formie. Ponieważ Niemczak zaczął karierę stosunkowo późno, naturalnym wyborem było doskonalenie się na dystansie maratońskim.
Jerzy Skarżyński. Fot. Archiwum Jerzego Skarżyńskiego.
Jerzy Skarżyński
– rocznik 1956, życiówka w maratonie: 2:11:42 (1986 r.)
Jurek talentu do biegania nie miał zapisanego w genach. Jako dzieciak ruszał się sporo, ale było to głównie ganianie za piłką z kolegami w podstawówce. Spędzał na boisku całe dnie, więc właściwie można uznać, że biegał całkiem dużo, choć nie tak, jak byśmy sobie to wyobrażali. W drugiej klasie podstawówki wystartował na 1500 m w Powiatowej Olimpiadzie Młodzieży i – ku zaskoczeniu wszystkich – wygrał. Nie dziwne więc, że połknął biegowego bakcyla. Nie przestał latać za piłką, ale kupił sobie magazyn „Lekkoatletyka” i zaczął wprowadzać w życie plany treningowe rozpisane dla juniorów. Niektóre mecze piłki nożnej wpisywał sobie do dzienniczka treningowego jako rozbiegania. Od liceum Skarżyński już nie wyobrażał sobie życia bez biegania. Zaczął sam rozpisywać sobie treningi i taką strategię utrzymał przez większą część swojej kariery sportowej.
Wanda Panfil zwyciężczyni maratonu w Nowym Jorku w 1990 roku. Fot. PAP
Wanda Panfil
– rocznik 1959, życiówka w maratonie: 2:24:18 (1991 r.)
Wydawać by się mogło, że biegaczka z tak dużymi osiągnięciami karierę sportową musiała zacząć bardzo młodo. Została dostrzeżona jednak dopiero w liceum – nauczyciel WF-u zauważył, że Wanda dobrze radzi sobie w sprintach, więc zaproponował jej treningi w Lechii Tomaszów Mazowiecki. Dała się namówić i zaczęła trenować jako jedyna dziewczyna w sekcji. To jednak wcale nie oznaczało, że zostaje jej obstawianie tyłów – radziła sobie równie dobrze jak chłopaki. Zaczęła od średnich dystansów, które z czasem wydłużała, aż doszła do maratonu. Co ciekawe – mimo długich treningów wytrzymałościowych nie traciła szybkości. Chociaż specjalizowała się w maratonach, udało jej się poprawić rekord Polski na 3 000 i 10 000 m!
Jan Huruk – jeden z najwybitniejszych polskich maratończyków. Fot. Archiwum prywatne.
Jan Huruk
– rocznik 1960, życiówka w maratonie: 2:10:07 (1992 r.)
Rozpoczęcie przygody z bieganiem nie było pomysłem samego Huruka. Wpadli na to jego wuefiści, którzy namówili go na treningi z klubem Gryf Słupsk. Nie miał specjalnego powodu, dla którego mógłby odmówić, więc się zgodził. Trafił pod skrzydła Czesława Bedki. W swoich pierwszych zawodach wystartował w wieku 19 lat – przebiegł 1 000 m w czasie 2:39,5. To był czas podjęcia decyzji: albo rozpocznie studia, albo pójdzie do wojska. Jako żołnierz miał szansę dostać się do klubu sportowego, tak jak inni koledzy, wstąpił więc w szeregi armii. Później wszystko szło jak z płatka: Huruk zrobił I klasę sportową, od Gryfa Słupsk dostał stypendium, jego trenerem został Janusz Rolbiecki. W wieku 26 lat wziął ślub i nieco zazdrosna żona próbowała wymóc na nim przerwanie kariery sportowej. Na szczęście Huruk był twardy i biegał dalej. Dwa lata później zadebiutował na królewskim dystansie w Duisburgu (Niemcy) i z czasem 2:17:12 wygrał bieg.
Grzegorz Gajdus – były rekordzista Polski w maratonie. Fot. Adam Klein www.bieganie.pl
Grzegorz Gajdus
– rocznik 1967, życiówka w maratonie: 2:09:23 (2003 r.)
Gajdus zaczął przygodę z bieganiem dzięki nauczycielowi WF-u. Jeszcze w podstawówce wuefista poprosił go o zrobienie kilometrowej pętli w parku. Grzesiek pobiegł jak umiał, a nauczyciel skomentował tylko: „Gajdus, ty dobry jesteś”. Wuefista przygotowywał się do maratonu w Warszawie, a nastoletni Gajdus nie tylko zauroczony bieganiem, ale też podniecony myślą, że może odwiedzić stolicę, w której nigdy nie był, uprosił wuefistę, żeby ten zabrał go ze sobą. Gajdus miał zaledwie 13 lat i w zwykłym dresie i trampkach, po niecałych dwóch tygodniach treningu, stanął na starcie II Maratonu Pokoju. Okazało się, że doświadczony wuefista poradził sobie niezbyt dobrze, a Gajdus-młokos zameldował się na mecie po 3 godzinach i 50 minutach! Tym występem sam siebie utwierdził w przekonaniu, że bieganie wychodzi mu lepiej niż nauka… Jego matka postawiła mu wkrótce ultimatum: albo znajdzie sobie pracę, albo pójdzie do szkoły średniej i dalej będzie biegał. Na szczęście udało mu się dostać do szkoły.
Karolina Jarzyńska. Fot. Jakub Wittchen.
Karolina Jarzyńska
– rocznik 1981, życiówka w maratonie: 2:26:45 (2013 r.)
Jedna z najlepszych polskich maratonek „nowego pokolenia” nie planowała kariery sportowej. Zaczęła biegać trochę przypadkowo. W szkole średniej zgłosiła się na zawody biegowe tylko po to, żeby… zerwać się z lekcji. Na mecie nie była pierwsza, ale nie przybiegła też na szarym końcu – wyprzedziła sporo koleżanek, które od dłuższego czasu trenowały w klubie. Wuefista dostrzegł w niej talent i Karolina zaczęła biegać, choć jeszcze nie można było tego nazwać przemyślanym treningiem. Mimo że biegała bardziej dla zabawy, udało jej się zająć 11. miejsce podczas Mistrzostw Polski w przełajach. Dzięki temu, że Jarzyńska zaczęła regularny trening stosunkowo późno, nie była „zajechana”. Bez wielkiego wysiłku zajmowała dobre miejsca w biegach rangi krajowej. Z przyczyn ekonomicznych przeniosła się do Poznania, do czego namówił ją trener Zbigniew Nadolski. Największe doświadczenie miała na bieżni i w przełajach, więc myślała, że dzięki trenerowi zawalczy o poprawienie swojego rekordu na 10 000 m. Nadolski jednak rozpisywał jej już trening pod maraton. Na królewskim dystansie zadebiutowała w wieku 26 lat.
Henryk Szost – rekordzista Polski w maratonie. Fot. Daniel Klawczyński.
Henryk Szost
– rocznik 1982, życiówka w maratonie: 2:07:39 (2012 r.)
Obecny rekordzista kraju w maratonie pochodzi z gór. Urodził się w Krynicy Zdroju i skorzystał z wszystkich walorów tej okolicy. Pierwszy raz zetknął się z magią biegania w podstawówce. Odwiedził wtedy swojego wuja i pozazdrościł mu całego rzędu pucharów stojących na półce. Z tej zazdrości zaczął biegać 3-4 razy w tygodniu. Chociaż wygrał międzyszkolny bieg uliczny i rozpoczął już treningi w Beskidzie Nowy Sącz, wkrótce się zniechęcił. Powód? Nie lubił się męczyć. Energię potrzebną do biegania wolał wkładać w rąbanie drewna. Później zaliczył przygodę z narciarstwem biegowym, ale tu nie ujawnił talentu – nie był w stanie opanować techniki. Rąbanie drewna wychodziło mu o niebo lepiej. Jednak jakiś czas potem Heniek znów odebrał telefon od trenera Gacka – tego samego, z którym próbował biegać na nartach. Trener zadzwonił z zupełnie nowym pomysłem – Heniek zacznie biegać w górach. Potężna baza wytrzymałościowa i siłowa połączyła się później ze zmianami wprowadzonymi przez trenera Jerzego Włodarczyka z Krakowa, który stawiał na technikę i szybkość. Szost stał się biegaczem bardzo wszechstronnym, bez problemu dostał się do kadry i mógł się spokojnie rozwijać.