Blogi > Blogi > Magda Ostrowska-Dołęgowska
Boulder w Kolorado – dream comes true
Wycieczka do Lake Isabelle. Góry Skaliste. Fot. Krzysztof Dołęgowski
Czwarta trzydzieści, piąta… Budzę się bo ciągle funkcjonuję trochę na polskim czasie. Staram się nie otwierać oczu, doleżeć do szóstej. Zrobić sobie kawę i z kubkiem w ręku posiedzieć na tarasie, patrząc, jak dzień nabiera kolorów. A potem mogę zacząć robotę, bo w Polsce akurat środek dnia i wszyscy siedzą przed komputerami.
Ile jesteście w stanie poświęcić, żeby realizować swoje marzenia? My zerwaliśmy wszystkie lokaty, osuszymy konto oszczędnościowe do zera. Ja zaryzykowałam, że nie będę miała pracy, do której mogłabym wrócić w Polsce. Możliwe, że nasze koty nie będą chciały nas znać po dwóch miesiącach nieobecności, powiedzą nam: „Spadówa, wujek Kamil zostaje z nami, a Wy róbta, co chceta i gdzie chceta”.
Ale jesteśmy tu, w Boulder, mekce biegaczy ultra i triathlonistów. Na porządku dziennym jest widok wypasionego roweru, całych grupek biegaczy czy gazety „Triathlete” albo „Paleodiet” przy kasie w supermarkecie. W miejscu, gdzie u nas wykłada się „Dianę” i „Panią Domu”. Tu, w Boulder, mieszkają Tony Krupicka i Scott Jurek, tu drukują książki Joe Friela. I wielu innych, których książkami się zaczytujemy w poszukiwaniu inspiracji i wiedzy o bieganiu.
Nie mieszkamy w samym mieście. Mamy do niego ze 12 km, które pokonujemy furgonetką z naszym gospodarzem – Stevem albo na rowerach – po serpentynach w dół, a potem z jajkami w plecaku pod górę. Drewniany dom z bala jest jak marzenie. Stoi samotnie na wzgórzu, na 2000 m n.p.m., wśród sosen, pod którymi kryją się małe ścieżynki – idealna sceneria do biegania. O wschodzie słońca ściana lasu płonie pomarańczowo, wieczorem, o zachodzie – światło również jest ostre, a słońce świeci nisko. Pogoda jest doskonała. Chłodno i słonecznie.
Krzysiek na tarasie przy domu, w którym mieszkamy. Fot. Magda Ostrowska-Dołęgowska
Biegaliśmy na razie niewiele, bo wrzesień poświęciliśmy na roztrenowanie. Wszędzie jest mocno pod górę albo w dół, dlatego biegamy krótko. Płuca jeszcze kiepsko radzą sobie z wysokością, ale dajemy sobie czas. Byliśmy nad Lake Isabelle w wyższych partiach gór, na 3300 m n.p.m. Góry przykryte były świeżym śniegiem, powietrze zimne, a płuca pompowały jak miechy, choć wycieczka była spokojna i truchtaliśmy niewiele.
Zawsze marzyłam o tym, żeby pomieszkać gdzieś w górach, w innym kraju. Zadomowić się, pofunkcjonować w innej kulturze. Teraz realizujemy swój „American Dream”. Choć już na początku roku zaczęliśmy mówić o tym wyjeździe jako sprawie przesądzonej, to dopóki nie miałam „w garści” biletów, nie byłam pewna, czy to się uda. Tyle spraw trzeba było zorganizować! Poukładać codzienne puzzle, żeby – co tylko się da – robić stąd, przekazać część obowiązków na miejscu, w Warszawie, zaufanym osobom. Zarwane noce i praca w weekendy, odchodzenie od komputera właściwie tylko po to, żeby coś zjeść i może chwilę się przebiec albo – pojechać gdzieś rowerem, żeby w ogóle się poruszać. W ostatnie dni przed wyjazdem budziłam się o 4 rano z poczuciem, że przecież muszę jeszcze zrobić tyle rzeczy.
Ale nagroda przerosła nasze oczekiwania. W najśmielszych snach nie wyobraziłam sobie, że będziemy mieszkać w tak pięknym miejscu.
Postanowiliśmy na początku roku, że połączymy wyjazd do Boulder z pisaniem książki. O ultra, o naszych doświadczeniach, na podstawie wiedzy, którą zgromadziliśmy przez lata pracy w Bieganiu, starty w spektakularnych zawodach w Europie, organizację imprez i obcowanie z mocarzami z polskiego środowiska biegowego. Piszemy. Wena póki co również zaskoczyła mnie pozytywnie.
Oczywiście – można powiedzieć: „Ta, łatwo jej pisać o marzeniach. Nie ma dzieci, nie ma domu, który strach zostawić, kredytu, może sobie jechać”. Nie ma, prawda. Ale żadna z tych rzeczy nie jest przypadkowa. To świadome wybory, dzięki którym mogłam tu dotrzeć. I jak dotąd – ani przez chwilę nie żałowałam.