
14 października miało swoją premierę w Polsce nowe wydanie książki „Bieganie metodą Danielsa”. To już trzecie wydanie, drugie przetłumaczone na polski.
Pierwsza polska edycja była tłumaczeniem drugiej wersji amerykańskiej i ukazała się w 2010 roku, pięć lat po oryginale. Tym razem jesteśmy zdecydowanie bardziej na czasie, bo trzecie wydanie pojawiło się w Stanach na początku tego roku.
Co zostało?
Wszystko to, co sprawia, że „Danielsa” można traktować jak treningową biblię, a więc podstawy fizjologii treningu, nieśmiertelne tabele VDOT i objaśnienia, jak powinny wyglądać poszczególne jednostki treningowe i dlaczego właśnie tak, a nie inaczej. Dodatkowo, we właściwie niezmienionej formie zostały podstawowe plany treningowe – biały, czerwony, niebieski i złoty, i trochę mniej lub bardziej ważnych dodatków.
Co nowego?
Należałoby zacząć od pytania – dlaczego w ogóle Jack Daniels postanowił po niemal dziesięciu latach wydać po raz kolejny tę samą pozycję? Tę samą, a może jednak inną? 10 lat to szmat czasu, zmienił się rynek biegowy, pojawiły się nowe badania, zmienił się również autor. Książka została właściwie napisana na nowo, niektóre rozdziały wyglądają bardzo podobnie, ale jednak nie jest to kopiuj-wklej, czuć powiew świeżości w warstwie redakcyjnej, czuć też zmasowany atak nowych tabelek. Mogłoby się wydawać, że już w poprzedniej wersji było bardzo dużo matematyki, wyliczeń, tabelek, a plany treningowe były mocno ustrukturyzowane i nie pozostawiały miejsca na improwizację. Teraz tego miejsca jest jeszcze mniej. Rozdział omawiający plany maratońskie ma 50 stron, tabelki zostały podzielone na różne fazy przygotowań i w zależności od tygodniowego kilometrażu zawodnika. Pojawiły się również tabelki punktujące czas spędzony w trakcie treningu na różnych poziomach intensywności. Poszerzyła się również tabela z wartościami VDOT, wcześniej kończyła się na 30, co symbolizowało maraton w 4:49, teraz wydłużyła się do 20, co daje maraton w 6:44 – można wyciągnąć wniosek, że jest to odpowiedź Danielsa na potrzeby rynku, w końcu są też tacy, którzy biegają maraton w 6 godzin i chcieliby wiedzieć, jak trenować. Pojawił się także sporych rozmiarów rozdział dotyczący treningu wysokościowego. Z większych rzeczy, to tyle – inne elementy zmieniły swoje miejsce, zostały poszerzone lub skrócone, ale obeszło się bez rewolucji.
Wrażenia
Lubię matematykę, naukowe podejście do każdego tematu, próbę zagnieżdżenia miliona zmiennych w ujarzmiających je funkcjach, ale czytałem równolegle „Sztukę szybszego biegania” Juliana Goatera i muszę przyznać, że ta pozycja dawała mi więcej frajdy. Daniels jest podręcznikowy, wyliczony co do sekundy, tu nie ma zabawy, łatwo przepaść w jego tabelach i zniechęcić się, gdy tylko interwał wyjdzie wolniej niż powinien. Goater jest dość trudny, autor nie jest naukowcem, nie liczy, jest praktykiem, idzie na żywioł, trzeba mieć sporą wiedzę na wejściu, żeby wyciągnąć z jego opowieści to, co ważne. Ale czytając go ma się ochotę wybiec na deszcz i trzaskać tempówki w błocie po kostki, porzygać się ze zmęczenia, a na koniec pójść z kumplami do baru wypić piwo i pogadać o ostatnich zawodach. Nie ma tu planu prowadzącego do sukcesu, jest pokazany kierunek, jest opowieść – „Słuchaj, ja biegałem dychę w 27:34,58, a mój kumpel Dave w 27:30,80 i trenowaliśmy tak i tak, było fajnie, ty też tak spróbuj”, potem sięgasz po Danielsa i słyszysz: „Przebadaliśmy 543 biegaczy, w wieku 18-34 i wywnioskowaliśmy, że…”. Nie chodzi o to, że któreś podejście jest lepsze, a któreś gorsze, choć metody treningowe są bardzo różne, ale o to, żeby z każdej książki wyciągnąć to, co najlepsze. Weź radość biegania Goatera i wiedzę Danielsa, baw się bieganiem i osiągaj ambitne cele!
Chcesz być zawsze na bieżąco? Polub nas na
Facebooku. Codzienną dawkę motywacji znajdziesz także na naszym
Instagramie!