Jesteś tu? Polub nas!

Dołącz do nas i zgarnij więcej - z okazji 20-lecia Magazynu Bieganie czekają na Ciebie konkursy z nagrodami: pakiety startowe, sprzęt i nie tylko.

Maraton Warszawski

40. PZU Maraton Warszawski – 39 wspomnień z 39 edycji biegu – cz. I 1979-1983

pzu maraton warszawski

[h2]Już za niespełna 3 miesiące odbędzie się 40. edycja Maratonu Warszawskiego. Dotychczasowe 39 rozegranych biegów to niezliczone ilości wspomnień, emocji i niezapomnianych przeżyć wszystkich uczestników. Jeśli chcecie poczuć namiastkę tej pięknej historii, zapraszamy do zapoznania się z fragmentami relacji z ubiegłych lat. W części pierwszej prezentujemy wybrane fragmenty z pierwszych 9 edycji – od 1979 do 1983 r.[/h2] [h3]1979 – I Maraton Pokoju[/h3]

1979_plakat1

Pierwsza edycja okazała się wyjątkowa. Starania dziennikarza Telewizji Polskiej, Tomasza Hopfera, prawdziwej legendy warszawskiej imprezy, zaowocowały wysoką frekwencją (1861 osób na mecie), co oznaczało, że warszawski bieg był jednym z największych w Europie. Tylko Paryż mógł równać się ze stolicą Polski. Chociaż trasa okazała się minimalnie za krótka, nie popsuło to biegowego święta. Tak wspominał je jeden z uczestników – Andrzej Szałowski:

Najtrudniejszy odcinek wiódł wzdłuż toru kolejowego Warszawa-Otwock. Kilkanaście kilometrów w linii prostej – żadnego zakrętu i monotonia, która paraliżowała siły. Gdy już wracałem na Stadion X-lecia, na Wale Miedzeszyńskim zatrzymywałem się często ze zmęczenia, wykonywałem skłony, a nogi odmawiały mi posłuszeństwa. Miałem wtedy niewiele sił, bo mało trenowałem, a buty w jakich biegałem, trudno było nazwać sportowymi. I przy tak morderczym wysiłku, osiągając linię mety, której nie widziałem lecz tylko czułem, doznałem najwspanialszego uczucia, które już nigdy nie powtórzyło się. To można przeżyć tylko za pierwszym razem, a nie można tego w żaden sposób opisać. “Uniosłem” się wówczas nad całym stadionem i poczułem się lekki niczym ptak. Od tego czasu pozwoliłem maratonowi zawładnąć sobą i zmienić swoje życia. Zwieńczeniem tych doznań było wręczenie mi dyplomu z autografem Tomasza Hopfera. Przy następnych maratonach takiego dyplomu już nie było.

[h3]1980 – II Maraton Pokoju[/h3]

Tak naprawdę to ten bieg okazał się pierwszym prawdziwym maratonem, biorąc pod uwagę dystans. Trasa, choć niemal identyczna jak w poprzednim roku, została poprawiona i wydłużona o brakujące 1,5 km. Impreza otrzymała oficjalny patronat Prezydenta Miasta St. Warszawy. Ponownie biegacze nie zawiedli – dokładnie 2289 osób zameldowało się na linii mety. Tak dużej popularności nie spodziewali się nawet organizatorzy. Bieg rozegrano dla upamiętnienia 41. rocznicy wybuchu II wojny światowej i właśnie taka informacja widniała na dyplomach, jakie otrzymywali zawodnicy dobiegający do mety.

1980_dyplom

Jak można było przeczytać w relacji Kuriera Polskiego z 15 września 1980 r., do mety dotarł nawet… 9-latek!

Aż dziw bierze, że na tyle osób nie było poważnych przypadków niedyspozycji – powiedzieli Kurierowi dyżurni lekarze. – Nasze interwencje, a było ich ok. 500, ograniczały się do otarć naskórka stóp, pachwiny i pod pachami. 10 osób doznało urazu łękotki bądź zasłabło. 9-letni Bartek Dowiad, uczeń Szkoły Podstawowej nr 204 z Warszawy o Maratonie Pokoju dowiedział się w niedzielę rano od ojca. No i spróbował swych sił, pokonując trasę 42.195 m w 5,5 godziny.

[h3]1981 – III Maraton Pokoju[/h3]

“Medal dla każdego!” – niewątpliwie tak mogłoby brzmieć hasło reklamujące 3. edycję Maratonu Pokoju. To właśnie w 1981 r. po raz pierwszy na mecie uczestnikom zawieszano na szyi metalowe krążki. I po raz pierwszy w imprezie zwycięstwo padło łupem biegaczki z zagranicy. Cindy Wuss z USA zapisała się w historii imprezy także jako pierwsza kobieta, która pokonała pełną trasę królewskiego dystansu w Warszawie w czasie poniżej 3 godzin.

A jak wyglądała organizacja imprezy od kuchni? O tym najlepiej świadczą słowa dziennikarza Kuriera Polskiego Janusza Kalinowskiego:

Biuro Maratonu mieściło się w pokoiku redakcji sportowej Kuriera Polskiego. Po północy, kiedy redakcja kończyła pracę przychodziły osoby chcące pomóc jakoś przy organizacji imprezy. Dziewczyny przepisywały pisma z prośba o pomoc. Nie był tak jak teraz, kiedy wystarczy kliknąć – skopuj, wklej, zmienić nazwę zakładu. Wszystkie prośby o pomoc powstawały jak nowe listy – każde trzeba było napisać od początku. Brakowało dosłownie wszystkiego – choćby kalki do kolejnych pism. Taki był czas.

Mój szef cierpliwie znosił dziesiątki telefonów z pytaniami o Maraton Pokoju. Odpowiadał: “Niech pan zadzwoni po czternastej, wtedy będzie pan Kalinowski”.

W pewnym momencie jakiś życzliwy kolega doniósł, że przyjmuję w pokoju redakcyjnym po północy kobiety. Naczelny wezwał mnie na rozmowę i zapytał, co my tam robimy z dziewczynami po nocach? Kiedy usłyszał, że maraton, mrugnął okiem dając do zrozumienia że to wytłumaczenie jak każde inne. I sprawy potoczyły się swoimi torami.

Wszystko, co działo się przy okazji pierwszych maratonów odbywało się dzięki całkowicie społecznej pracy dziesiątków ludzi.

[h3]1982 – IV Międzynarodowy Maraton Pokoju[/h3]

1982_medal_duzy

Skoro na liście zwycięzców poprzednich edycji pojawiło się nazwisko zagranicznej biegaczki, w nazwie kolejnej znajdziemy określenie “Międzynarodowy”. Było to jednak najtrudniejsze z dotychczasowych stołecznych przedsięwzięć maratońskich. Stan wojenny odcisnął swoje piętno, a dodatkowo w dniu biegu pogoda bardziej nadawała się do plażowania niż podejmowania tak wielkiego wysiłku fizycznego. Nic zatem dziwnego, że we fragmencie relacji z “Życia Warszawy” nie brakuje opisu wycieńczonych maratończyków, którzy ostatkiem sił docierali do mety:

38 kilometr maratonu. Prawie każdy z biegaczy przystaje na moment, posila się, oblewa wodą. Niektórzy zataczają się, są potwornie zmęczeni. Młody chłopiec z obsługi wciąż powtarza pytanie – obleć wodą? Obleć wodą? Wielu korzysta, utracili po 4-5 kilo wagi. Bardzo różnie zachowywali się po minięciu mety. Jedni byli nieobecni myślą i obojętni na to co się dzieje wokoło, inni rozradowani widokiem ludzkich istot gorliwie podstawiali do pocałowania swoje zalane potem twarze, jeszcze inni wyciskali pocałunki na rączkach 16- letnich panienek. Bardziej dbali o swój wygląd poprawiali fryzury przed wbiegnięciem na stadion. Większość była zmęczona i nie myślała o tym żeby zrobić dobre wrażenie na widzach i ładnie wyglądać na zdjęciu fotoreportera. Zachowanie ich dyktował stan zmęczenia. Byli tacy, którzy natychmiast kładli się na murawie. Tych ostatnich ostrzegał doktor Albin Czech, mistrz Polski w maratonie w roku 1961. – Chodzić, panowie, chodzić, nie wolno siadać ani kłaść się, bo za parę lat połamią was korzonki.

[h3]1983 – V Międzynarodowy Warszawski Maraton Pokoju[/h3]

Kiedy Maraton Pokoju miał obchodzić swój mały jubileusz i świętować 5. edycję, zabrakło tego, który w największym stopniu przyczynił się do narodzin imprezy. W grudniu 1982 r. zmarł bowiem Tomasz Hopfer. W roli startera zastąpiła go córka – Monika. Tak, jak w 1982 r. maratończykom dokuczała wysoka temperatura, tak rok później główną przeszkodę stanowił silny wiatr, deszcz i przenikliwe zimno. W tych warunkach najlepiej poradził sobie Bułgar Stanimir Nemow, stając się pierwszym obcokrajowcem, który wygrał Maraton Pokoju wśród mężczyzn. Czas zwycięzcy był o prawie 7 minut słabszy niż rekord imprezy, ale przy tej pogodzie samo ukończenie maratonu było dużym wyzwaniem, o czym można przekonać się, czytając poniższe wspomnienia Janusza Mendyka:

Po przyjeździe do Warszawy pierwsze spotkanie uczestników V Maratonu Pokoju odbywało się na Cmentarzu Powązkowskim, gdzie oddaliśmy hołd niedawno zmarłemu Tomaszowi Hopferowi, twórcy tej imprezy.

Niedziela przywitała nas warunkami pogodowymi przypominającymi listopad. Deszcz, silny wiatr i niska temperatura. Mimo to każdy oczekujący na sygnał startowy, który dała nam córka Hopfera – Monika, był optymistycznie nastawiony. Wszyscy byliśmy zadowoleni, że kolejny maraton w Warszawie doszedł do skutku, bo jak zwykle “wisiały nad nim czarne chmury”.

Tan naprawdę ten bieg rozpoczął się na 33-cim kilometrze, na wysokości Wału Miedzeszyńskiego. Bardzo silny wiatr z lodowatym deszczem od strony Wisły wiejący prosto w twarz podcinał nogi, powodując wiele upadków, które jak się później okazało, kończyły się interwencją pogotowia. Wielu siedziało na ziemi z powodu skurczów – dla nich nie było szans, aby zdołali się pozbierać i dobiec tych kilka ostatnich kilometrów – one są zawsze najtrudniejsze niezależnie od pogody.

Wszystkie zdjęcia oraz cytaty i przytoczone relacje pochodzą z archiwum Fundacji Maraton Warszawski.

Chcesz być zawsze na bieżąco? Polub nas na Facebooku. Codzienną dawkę motywacji znajdziesz także na naszym Instagramie! Psst... Ocenisz nasz artykuł? 😉

0 / 5. 0

Jakub Karasek

Jakub Karasek (Wszystkie wpisy)

Biegacz, który za główny cel stawia sobie ściganie i poprawianie rekordów życiowych. Lubi biegać i pisać, a najlepiej łączyć jedno z drugim. Startuje przede wszystkim na dystansach od 5 km (czasami nawet krótszych) do półmaratonu. Jako trener współpracuje indywidualnie z biegaczami-amatorami.

guest

0 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Uwagi
Zobacz komentarze
0
Twoja opinia jest dla nas bardzo ważna! Zostawisz komentarz?x