W powszechnym mniemaniu, zwłaszcza wśród niebiegających, 5 km to bieg dla słabiaków. Jak już startować w zawodach, to przynajmniej na 10 km, a najlepiej od razu w maratonie czy ultra. Im dłuższy dystans, tym większym herosem w wyobrażeniu “ludu niebiegającego” staje się biegacz. Sam wiele razy spotkałem się z zaskoczeniem znajomych pytających o to, jak poszedł mi maraton w weekend, gdy usłyszeli, że startowałem nie na królewskim dystansie a w biegu na 5 km. “Co to dla ciebie”, “Ee, to nawet nie się zmęczyłeś”, “A dlaczego nie biegłeś w maratonie?” – to tylko kilka komentarzy, jakie słyszałem.
Najczęściej w głosie pytającego wybrzmiewało wówczas rozczarowanie, że ich znajomy, który tyle czasu poświęca na treningi, jest taki wysportowany (yhym…), trenuje innych zawodników, a nawet pisze o bieganiu artykuły, przebiegł “tylko” 5 km. Potencjalny temat rozmowy natychmiast stawał się nieciekawy, a wyobrażenie posągowego heroicznego sportowca upadało z hukiem. Dodajmy do tego stwierdzenie, że po tym biegu bolą mnie nogi i prawdopodobnie zostaję zaszufladkowany jako zupełny mięczak. “Przecież są ludzie, którzy biegają w maratonach i nic ich nie boli”. O tym, że specjalnie na te zawody pojechałem np. 200 km w jedną stronę już w ogóle nie warto wspominać. Przecież nie chcę być posądzony o problemy z głową.
Co ciekawe, postrzeganie popularnej piątki jako dystansu niegodnego zainteresowania, jest obecne także wśród niektórych biegaczy. W “środowisku” niejednokrotnie spotykałem się z opiniami, że dla 5 km szkoda czasu i że tyle to można sobie treningowo wokół bloku pobiegać, a nie na zawodach. O traktowaniu tego dystansu po macoszemu świadczyć mogą także zapowiedzi niektórych imprez, gdzie “piątka” stanowi bieg towarzyszący. “Jeśli ktoś nie czuje się na siłach, by wystartować w półmaratonie, może wziąć udział w biegu na 5 km”. Tego typu stwierdzenie, oraz np. porównanie regulaminów w rozdziale “Nagrody” od razu pozwala stwierdzić, który dystans według organizatora jest ważniejszy.
Problem z biegiem na 5 km polega na tym, że “bariera wejścia” jest bardzo niska. Przecież taki dystans może pokonać w zasadzie każdy niemal od razu po wstaniu z kanapy. Oczywiście dla osoby, która nie ma nic wspólnego ze sportem nawet te 5 km będą wymagające, ale wciąż pozostają w zasięgu możliwości bez specjalnego przygotowania. To jest powód, dla którego tak wiele osób uważa, że 5 km to żadne wyzwanie.
Rzeczywiście, jeśli na 5 km biegnie się w tym samym tempie, w jakim pokonywałoby się maraton, sam dystans nie będzie stanowił jakiegokolwiek problemu. Zanim człowiek zdąży się dobrze rozgrzać, bieg już się kończy, więc nie ma nawet czasu pomyśleć o zmęczeniu. Tylko, że tak się nie biega piątki. Do piątki należy podejść z szacunkiem, czyli…. pełnym poświęceniem. Pomimo dużej dawki cierpienia, potrafi odwdzięczyć się niesamowitymi przeżyciami.

Wbrew powszechnemu mniemaniu, piątka jest bardzo wymagającym i trudnym dystansem, jeśli chcemy pokonać ją szybko. A zupełnie zmęczyć się podczas takiego biegu, potrafią tylko nieliczni, zdolni do wyjścia daleko poza strefę komfortu. W skrócie poszczególne kilometry w naszej głowie mogą wyglądać następująco:
Km 1: “Gdzie oni wszyscy tak pędzą? Co to za tempo? Na pewno ruszyłem za szybko. A może jednak nie… o właśnie minął kilometr!”
Km 2: “OK, wytrzymać jeszcze ten kilometr i tempo trochę spadnie. Będzie chwila, żeby złapać nieco więcej oddechu. No właśnie, skąd się wzięła ta zadyszka!?
Km 3: “Nie dam rady, nie utrzymam tego tempa do końca. Ale nie mogę się poddawać! Muszę przeć do przodu! Tylko nogi nie chcą współpracować… I coraz gorzej się oddycha… Oj, szkoda, że to nie bieg na trójkę…
Km 4: “Nogi! Płuca! Palą! Zejść… Zejść… – gdzie tu jest dogodne miejsce, żeby paść na ziemię!?”
Km 5: “Jeszcze trochę! Ale już nie mam siły… Ale jeszcze trochę! Nic już z siebie więcej nie wykrzesam… Ale jeszcze muszę przyspieszyć końcówkę! Nic z tego, odpuszczam…. No dobra, jeszcze tylko tę ostatnią prostą do mety!”
W skrócie, wyścig na 5 km to niemal nieustannie prowadzony wewnętrzny dialog pomiędzy dobrem a złem. Nasza dobra strona od początku dąży do tego, by szukać pozytywów oraz wytrzymać, ignorować ból, ale zła z każdym krokiem przybiera na sile. W 2. części dystansu ten negatywny głos staje się niezwykle wyraźny i intensywny. Cały bieg staje się nieogarnionym, silnym cierpieniem, którego nie sposób opisać w tekście. To trzeba przeżyć i na własnej skórze przekonać się, że nawet 5 km potrafi boleć jak diabli. A zmęczenie po takim biegu, choć inaczej odczuwane, wcale nie musi być mniejsze niż po dziesiątce czy półmaratonie. Jednak nikt, kto sam nie spróbował zmierzyć się z wyzwaniami szybkiej piątki, nie będzie w stanie pojąć, ile pracy, wysiłku i samozaparcia tak w treningu jak i na zawodach, trzeba włożyć w osiągnięcie określonego wyniku. To nie jest dziecinada.
Ściganie się na 5 km może nie jest szczególnie popularne, a zawody na tym dystansie najczęściej towarzyszą większym biegom, ale i tak nie jest to zabawa dla mięczaków. To wyzwanie, które wymaga pokonania wielu granic organizmu, zwłaszcza tych siedzących w głowie. To doskonały cel sam w sobie, jak i sposób przygotowania się do wyścigów na innych dystansach. Jeśli w swoich biegowych planach nie macie jeszcze takiego startu, weźcie go pod uwagę. Nie będziecie żałować, choć… raczej odczujecie to dopiero za linią mety, kiedy skończycie w myślach przeklinać autora tego tekstu i siebie samych, za to, że posłuchaliście tej rady.
Naprawdę w duchu uśmiałem się jak przeczytałem Twój artykuł. I bynajmniej nie ma w tym nutki prześmiewczości czy też ironii. Doskonale oddałeś charakter biegu na 5km. Sam wciąż zaliczam się do czterdziestoletnich biegowych leszczy, ale powoli zbliżam się do mojego celu 20 minut na 5km. I chociaż wcześniej preferowałem biegi na 10 km to obecnie nie stornię od biegania tego krótszego dystansu. Tak jak pisałeś bieg na 5km jest dużo bardziej wymagający i dający naprawdę w kość. To dystans w którym nie ma czasu na dłuższą refleksję, ciężko złapać swój naturalny rytm. W moim przypadku mityczna strefa komfortu to już po pierwszym kilometrze tylko mgliste wspomnienie. Przed sobą widzisz uciekających rywali a za plecami czujesz oddech biegaczy depczących Ci po piętach. Nie jest łatwo.
Dla mnie zazwyczaj najgorszy jest środek biegu, muszę się mobilizować, żeby nie zbijać tempa, chociaż i tak zazwyczaj mi trochę siada. Potem pojawia się tabliczka z 4 kilometrem. Przyjmuję ją jak największą nagrodę i odrzucając argumenty typu „Człowieku po cholerę to sobie robisz”, wracam do tempa z początku startu.
Dla mnie piątka to dystans, który uczy organizm szybkiego biegania. Poprawa czasów na tym dystansie przekłada się na poprawę czasów na innych dystansach.
Bardzo dobry artykuł, tak pięknie oddający tę trudną miłość do mojego faworyta wśród wszystkich dystansów 🙂 Dzięki!
Bardzo fajny artykuł, zgadzam się całej rozpiętości zagadnienia, borykam się z identycznymi problemami, w sumie to czytałem ten tekst jakbym sam go napisał, szkoda że dla większości ludzi liczy się tylko ilość km a nie ich jakość szybkość, uwielbiam 5 km bo zmusza do szybkiego biegania noga inaczej się układa w biegu no i przede wszystkim szybo po biegu regeneruje się a to dla faceta po czterdziestce bardzo ważne