Blogi > Blogi > Magda Ostrowska-Dołęgowska
UTMB 2014 – wejście na wyższy poziom
W 2011 roku pojechaliśmy do Chamonix niewielką grupką. Startowałam w CCC, tak jak Piotrek Gruszkowski – po prawej na zdjęciu. Krzysiek w UTMB. Fot. Piotr Dymus
UTMB to dla mnie nadal odległe marzenie. Tak, użyłam tego słowa celowo, bo chociaż to już za chwilę – moja głowa nadal nie może się przestawić na to, że to ja startuję na tym piekielnym dystansie. W 2011 roku byłam na CCC i po tym jak już się wyspałam w miękkim łóżku, pojechałam kibicować ludziom z trasy UTMB, głównie mężowi. Wyglądali jak zombie. Noc żywych trupów! Powiedziałam sobie wtedy, że 100 km to bardzo dobry dystans i dłuższe rzeczy chyba nie są dla mnie. Trzy lata minęły, a ja zaraz stanę na starcie 168!
To wielki sprawdzian. Czy dam sobie radę, czy dotrwam, czy moje kruche ciało okaże się być zahartowane wystarczająco? To również marzenie – piękny bieg, w cudownych górach, z fajnymi punktami żywieniowymi, rewelacyjnymi, niezmordowanymi kibicami, którzy stoją na trasie dzień i noc.
Mam nadzieję, że po prostu uda mi się ukończyć ten wyścig. Jeśli go ukończę – spodziewam się, że i miejsce będzie niezłe. Myślę, że realny, choć trudny wynik to ok. 30 godzin. To więcej niż kiedykolwiek pokonałam biegiem. Mam za sobą dłuższe wyścigi, najdłużej byłam na trasie Endurance Quest w Finlandii z mężem i dwoma kolegami w zespole. To rajd przygodowy, który zajął nam 98 godzin. Oprócz biegania było 140 km na kajaku i z milion na rowerze.
Ale najdłuższe bieganie w moim życiu to 21:58 podczas Bob Graham Round w północnej Anglii. To było zaledwie 105 km, ale bardzo, bardzo trudnych. Najdłuższy dystans, jaki do tej pory pokonałam to 125 km na Transgrancanarii. Mnóstwo przewyższenia, trudne technicznie szlaki, wyścig zajął mi 20,5 godziny. Teraz trzeba będzie biec o 10 godzin więcej! Gdy zaczynam myśleć o tym biegu, po plecach przechodzą mi ciarki.
Zmasakrowana na mecie CCC. Mówiłam sobie wówczas, że UTMB to dystans nie dla mnie. Fot. Piotr Dymus
Pod względem strategii, z wyścigu na wyścig staram się powtarzać to samo – spokojny początek, podczas którego wyprzedzają mnie prawie wszyscy. Potem trochę wyprzedzania ludzi, którzy za szybko zaczęli i spuchli. Jeśli będzie tak jak zwykle – będę pięła się w klasyfikacji generalnej. Jeśli coś pójdzie nie tak – cóż – to dla mnie terra incognita, nowe doświadczenie. Po prostu zobaczę jak będzie.
Drugą część trasy znam mniej więcej – z 2011 roku, z CCC. Ten wyścig i TDS łączą się praktycznie w UTMB. Nie ma tu raczej miejsc, których bym się bała, tak jak ostatnio podczas Marathon 7500 w Rumunii, gdzie na 90 km było ok. 8000 metrów pod górę, a wiele szlaków pięło się do góry blisko pionu. To raczej suma wszystkich podejść po 1000 metrów i więcej, suma zbiegów, które zaczynają boleć po pewnym czasie, dystans – czynią ten bieg trudnym.
Boję się trochę pogody. Jeśli będzie fatalna – wyścig może zostać przerwany albo zmieniony już na początku. Skrócony jak w 2012 roku. Albo że dopadnie mnie jakaś śnieżyca w nocy i będzie strasznie, zimno i wrogo. Pamiętam taki tydzień w Alpach, gdy padało dzień w dzień, a jedyne na co mogliśmy liczyć to chwilowa przerwa w chmurach ukazująca czarne i mroczne zębiska grani. W takich warunkach trudno czerpać prawdziwą przyjemność z wyścigu.
Jestem pewna, że jak zobaczę bramę startową, Hiszpanów i Francuzów z golonymi, opalonymi łydami, zacznę się stresować na poważnie. Na szczęście na starcie, razem ze mną stanie spora masa znajomych – ok. 50 Polaków zakwalifikowało się w tym roku do startu. A ponad setka przyjeżdża do Chamonix na wszystkie biegi imprezy. Może zobaczymy się gdzieś na trasie. A jeśli uda mi się ukończyć ten bieg – w pewien sposób – poczuję, że weszłam na wyższy poziom.
Będę wdzięczna za kciuki…