Jak ukończyć pełen dystans Ironman nie widząc? Marcin Suwart: „W życiu trzeba pokonywać bariery”
Marcin Suwart zaczął tracić wzrok w wieku 15 lat. Lekarze stwierdzili u niego rzadki przypadek zaniku nerwu wzrokowego. Dziś ma już 42 lata, a od kilku startuje w triathlonie. W rozmowie z Jarkiem Więcławskim opowiedział o początkach w tym sporcie, doborze odpowiedniego partnera, starach z żoną i planach na przyszłość.
W triathlonie startujesz od 2012 roku.
W 2012 roku poznałem mojego pierwszego pilota w triathlonie. Na początku tamtego roku pobiegłem na dystansie 10 kilometrów, a później półmaraton. Potem zacząłem szukać pilota i okazało się, że nie jest to takie łatwe. Trafiłem wtedy na klub Razem Poznań, ale to były tandemy. Zapisałem się do nich i zacząłem brać udział w zawodach kolarskich. Szybko zaczęło się to fajnie rozwijać. Od września czy października należałem do grupy prowadzonej przez firmę, która zajmowała się ogólnorozwojowymi przygotowaniami pod różne dyscypliny. Były tam sekcje biegowe, triathlonowe i kolarskie.
Z klubu Razem zapisany byłem do sekcji kolarskiej. Tam poznałem mojego pierwszego pilota i od słowa do słowa wszystko się zaczęło. Wtedy miałem w głowie parę ojca z niepełnosprawnym synem, którzy startowali w zawodach. Wiedziałem też o triathlonie rozgrywanym w Poznaniu. Pomyślałem, że można spróbować – biegam, jeżdżę rowerem, nigdy nie byłem świetnym pływakiem, ale jakoś unoszę się na wodzie, więc można spróbować. Zapytałem „luźno” Jacka czy moglibyśmy wystartować. Na początku dla niego to też nie było takie łatwe. Na następnym treningu dał mi znać, że możemy podjąć próbę. Tak zaczęła się moja przygoda z triathlonem.
Przygodę z tym sportem zacząłeś kilka lat przed 40 urodzinami. Skąd w ogóle pomysł, aby sprawdzić się w tej dyscyplinie?
Z racji mojej choroby sport zawsze był dla mnie odskocznią. Nie zdawałem sobie sprawy do końca z możliwości podobnych startów. Nie interesowałem się tym. Cały czas ćwiczyłem na siłowni, miałem ją w domu. Od 16-17 roku życia z kumplem zaczynałem podnosić ciężary. Trwało to u mnie 20 lat. To dało mi siłę, aby robić coś dalej. Przerzucanie tego żelastwa przez tyle czasu, to było już dużo. Zacząłem szukać czegoś innego, odskoczni i endorfin. Zbiegło się to z życiowymi problemami – w tym rozwodem. To miało pozwolić na odnalezienie mi się w tym wszystkim. Sama siłownia mi tego nie dawała. Bieganie i rower sprawiły, że wszystko zaczęło się lepiej układać.
Dość długo dojrzewała w Tobie decyzja, aby zająć się sportem. Były wtedy obawy, że bycie niewidomym może być barierą nie do przeskoczenia?
Na początku nie zdawałem sobie sprawy, że tacy ludzie biegają. Nie wiedziałem, że wśród osób niewidomych istnieje sport wyczynowy – w bieganiu, kolarstwie czy innych dyscyplinach. Teraz już to wiem, ale wtedy mnie to nie interesowało, może też mi się nie chciało? Nie miałem parcia, aby wyjść do ludzi. Wystarczało mi, że mogę zamknąć się u siebie w siłowni. Później moje życie się skomplikowało, zacząłem szukać kontaktu z ludźmi, a także innych doznań.
Było w tym też trochę przypadku. Jestem masażystą. Moją pacjentką była kobieta, która biega. Podczas jednej z rozmów dowiedziałem się, że na jednym ze startów ktoś przekazał jej niewidomego biegacza na lince, pytając czy nie doprowadzi go do mety, bo jego pilot już nie dawał rady. Zgodziła się. To był maraton, podprowadziła go z 15 kilometrów i przekazała kolejnej osobie. Tak zdobyła doświadczenie i nie bała się tego. Akurat był bieg na 10 km w Poznaniu, więc zgodziła się mnie poprowadzić. Później okazało się, że to koleżanka mojego kolegi z liceum – świat jest mały. W tym biegu mój czas był dobry. Nie było to też dla mnie duże obciążenie. Wtedy zamarzył mi się półmaraton. Ona nie miała możliwości, aby ze mną wystartować. Mimo tego zacząłem drążyć temat, ale napotykałem różne bariery. Dzwoniłem do organizatora, a ten nie chciał się zgodzić na mój start. Wtedy znalazłem klub biegacza w Śremie. Zadzwoniłem, żeby zapytać czy ktoś z nich mnie nie poprowadzi i zgodzili się. W poznańskich klubach nikt się nie odważył. Twierdzili, że nie są przeszkoleni do takich rzeczy.
Czas na półmaratonie też był niezły. Szukałem kolejnych wyzwań. Znalezienie klubu dla mnie nie było łatwe, bo wtedy nie było takich grup. Trenowałem na bieżni. Moja mama jeździła na rowerze, a ja biegałem przy niej na lince. Mocniej wkręciłem się, gdy trafiłem do Razem Poznań. Wystartowałem też w maratonie. Rok 2012 był dla mnie przełomowym.
W Polsce byłeś chyba jednym z prekursorów jeśli chodzi o paratriathlon. Dużo jest teraz podobnych par?
W Polsce z Jarkiem nie byliśmy nawet jednymi z, ale faktycznie pierwszymi. Właściwie nie można też powiedzieć, że zaczęliśmy startować w paratriathlonie, lecz w triathlonach. Na świecie paratriathlon był dużo wcześniej niż u nas. Więcej dowiedzieliśmy się od Jurka Górskiego, który był trenerem Jarka Skiby, mojego pilota. W 2013 roku był on w Wielkiej Brytanii na Pucharze Świata osób niewidomych i niedowidzących. Miał ponagrywane filmiki, które nam pokazał. Zobaczyliśmy jak to w ogóle funkcjonuje i zaczęliśmy to naśladować na zawodach komercyjnych.
Dowiedzieliśmy się też, że paratriathlon miał być w Rio na Igrzyskach Paraolimpijskich wpisany do programu zawodów. Chcieliśmy tam pojechać, byliśmy jedynymi zawodnikami w Polsce. Pojechaliśmy do Polskiego Związku Triathlonu, do Wojtka Olejniczaka. Trzeba było stworzyć komórkę dla paratriathlonu. Na takie zawody nie wystarczyło zapisać się jak na zawody komercyjne. Dzięki stworzeniu takiej komórki w 2014 roku mogliśmy pojechać na Puchary Świata do Francji i Wielkiej Brytanii. Poziom był bardzo wysoki, więc za wiele nie zwojowaliśmy.
W międzyczasie pojawił się Łukasz, który jest osobą niedowidzącą. Zajmował się bieganiem i miał już w tym osiągnięcia. Również wkręcił się w paratriathlon, startuje z Tomkiem. Teraz nie jestem już w polskiej kadrze w paratriathlonie. Są tylko pieniądze na jedna parę, a oni są lepsi. W tym momencie startuje bardziej dla siebie, nie ścigam się, a uprawiam triathlon.
Z iloma osobami startował Pan już w duecie?
Trzy lata startowałem z Jarkiem Skibą. Z nim występował w zawodach biegowych i triathlonowych. W 2016 i 2017 miałem drugiego pilota – Dawida Stronkę. Z nim ukończyłem cały dystans Ironmana, do którego się przygotowaliśmy. W 2017 roku zdobyliśmy też Mistrzostwo Polski osób niewidomych i niedowidzących. Teraz moim pilotem jest moja żona.
Łatwo znaleźć odpowiednią osobę do wspólnych startów?
Nie, to jest trudne, nawet teraz nie chcę mi się kogoś takiego szukać i znów drążyć tematu. Wszyscy ludzie to podziwiają i chwalą dobrze wykonywaną robotę, ale znaleźć kogoś, kto się tego podejmie nie jest łatwo. Nie chodzi tu nawet o dłuższe dystanse. Problem jest już nawet w przypadku biegania, a większy jeśli chodzi o triathlon.
Były jakieś próby przymiarki z innymi zawodnikami, które skończyły się niepowodzeniem?
Nawet nie o to chodzi. Jak chciałem zrobić „życiówkę” w maratonie i szukałem pilota to zgłosiła się jedna osoba. Pobiegłem wtedy, ale wyniku nie udało się osiągnąć. Nie pozwoliła mi dyspozycja dnia, nawet nie udało mi się skończyć, bo zaczęły mnie łapać skurcze. To był początek sezonu w Dębnie i uznałem, że nie chcę ryzykować kontuzją, zwłaszcza, że miałem plany triathlonowe z żoną. Startowaliśmy już w Poznaniu, teraz będzie występ u Jurka Górskiego w Sławie, potem Gdynia, a 19 sierpnia chcemy wystartować na pełnym dystansie Ironmana w Borównie.
Jak wygląda Twój trening? Zawsze wykonywany jest wspólnie z partnerem czy do zawodów można przygotowywać się też samodzielnie?
W domu mam bieżnię, trenażer, korzystam z basenu i udaje mi się jeździć z różnymi osobami. Na basenie procent mojej widoczności pozwala mi sobie poradzić. Na wodzie otwartej takiego treningu nie zrobię. Tam pływam z żoną. W tym okresie staram się więcej trenować na zewnątrz. To zdecydowanie lepsze niż trenowanie jak chomik w akwarium, nie ma nawet porównania.
Co jest najważniejsze w dobrze zgranym duecie? Jakie cechy decydują o odpowiednim dopasowaniu?
Zależy to od celu, jaki masz podczas zawodów. Jeżeli zależy ci na odpowiednim czasie, chcesz osiągnąć konkretny wynik, musisz dobrać mocniejszego partnera. Przewodnik jest moimi oczami, wyznacza pewne kierunki i zasady na rowerze czy w bieganiu. Nie chodzi o to, żeby on nas „ciągnął”, ale on lepiej wie, kiedy trzeba „depnąć”, a kiedy nie. W startach dla funu, jak teraz z moich żoną, to zupełnie inny temat. Robimy to dla zdrowia.
Która część triathlonu, jeśli chodzi o współpracę, jest dla Ciebie najtrudniejsza?
Zdecydowanie woda. Niedawno byliśmy z żoną na jeziorze, aby popływać, były duże fale. W wodzie dla mnie problemem jest nawigacja. Muszę całkowicie zdać się na pilota. Żona jest ode mnie mniejsza i lżejsza. Ja płynąłem w jedną stronę, ona w drugą. Próbowała mnie nawigować, ale z racji tego, że jestem silniejszy, zdarzało mi się już odpłynąć dalej. Trudno jest to zgrać. Mieliśmy pływać półtorej godziny, a skończyło się na 30 minutach, bo czułem się niepewnie, a z wodą nie ma żartów.
Na rowerze nie ma takich problemów. Siedzę z tyłu, muszę dać z siebie wszystko, ale w sprawie nawigacji, przerzutek, działa osoba z przodu. W biegu chodzi o to, żeby dostosować do siebie tempo.
Jak rozumiem w pływanie i bieganiu jesteście połączeni linką z drugim zawodnikiem. To może być niebezpieczne, nie sprawia trudności podczas startu?
Przy pływaniu jesteśmy połączeni linką elastyczną pod kolanem. W bieganiu też jesteśmy połączeni linką, a na rowerze wiadomo – tandem. W pływaniu jeśli pilot jest od nas mocniejszy, to łatwiej jest mi utrzymać tempo i nie odpływam tej osobie dzięki lince. Cały czas czuję jej obecność. Nie jest to problemem, ale trzeba się zgrać. W bieganiu to w ogóle nie jest trudnością. Umawiamy się na konkretne tempo, a linka jest po to, żeby wiedzieć, że druga osoba jest obok. Jak jest krawężnik, dziura, to pilot musi nas informować.
Jak ważna jest w tym sporcie druga osoba? W ogóle jest możliwe, aby taki dystans pokonać samodzielnie?
Nie ma takiej opcji. Nie wsiądę na rower i nie pojadę. Mogę sam przebiec kawałek, ale nie półmaraton czy maraton. Pilot jest moimi oczami. Muszę w stu procentach poddać się osobie, która mnie prowadzi.
Na ile dobry zawodnik w duecie może poprawić Twoje parametry? Czym lepszy sportowo partner, z lepszymi osiągnięciami, tym większa szansa na lepszy wynik?
Jego wyniki mają znaczenie, ale nie jest tak, że ta osoba pociągnie cię dzięki swoim umiejętnościom. Nie jest tak, że przy lepszej osobie nic nie muszę robić. Nie pobiegniesz dzięki temu szybciej niż jesteś w stanie. Jeśli mój partner biega maraton np. w tempie 4:30, a ja chcę pobiec na 5:00, to wiadomo, że spokojnie mnie na nie naprowadzi. Lepiej jak druga osoba będzie miała mocniejsze wyniki.
Trochę o tym mówiłeś, ale chciałem zapytać o starty z żoną. Łączenie wspólnych pasji to jedno, ale na trasie nie ma czasem między wami zgrzytów?
Zawsze są jakieś zgrzyty, ale starty z moją żoną różnią się od występów z innymi. To osoba, którą kocham, jest inaczej, dochodzą te uczucia. Wiadomo, że nieraz się pokłócimy, ale to bardziej śmiechy niż awantury. Nam wspólne starty sprawiają przyjemność, bawimy się w sport. Spędzamy razem czas. Mamy małe dziecko. Sport jest też taką odskocznią. Przez chwilę możemy pobyć sami ze sobą.
Z przyczyn niezależnych od Ciebie, przez decyzję organizatorów, którzy do startu dopuścili tylko wybrane kategorie, nie udało się wystartować w Rio. Bierzesz jeszcze możliwość wystartowania w Tokio czy to już zamknięty temat?
Nie, już nie biorę tego pod uwagę. Po pierwsze nie mam takiego pilota, z którym mógłbym wystartować. Po drugie to start na krótkim dystansie. Mam skończone 42 lata, więc już nie nadaję się na sprinty. Wolę spróbować zrobić podwójnego ironmana czy zająć się ultrabieganiem. Preferuję długi czas wysiłku, ale na niższych intensywnościach.
Jakie są Twoje najbliższe cele i wyzwania? Są konkretne imprezy, w których chcesz się sprawdzić?
Najbliższe dwa miesiące to plany, o których wspominałem – Sława, Gdynia i Ironman w Borównie. W głowie mam jeszcze chęć zrobienia jeszcze jakiegoś ultramaratonu. Przygotowywałem się do niego w przyszłym roku. Chciałem przebiec 100 kilometrów, ale tydzień przed z powodu kontuzji wycofał się pilot. Musiałem zrezygnować, choć wtedy w ramach przygotowań w 3 miesiące przebiegłem 1000 kilometrów. Nieraz tak się niestety zdarza. Jak się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma.
Startujesz już od kilku lat, więc też podejście do sportu osób niepełnosprawnych musiało się zmienić. Zauważasz zmianę reakcji na twoje występy? Na początku musiałeś być dużym zaskoczeniem na wielu zawodach.
Tak, zaszły zmiany. Na początku było wielkie „wow”, zdziwienie, zapraszano nas na wiele wywiadów, trafiliśmy do telewizji. Teraz już jest trochę inaczej. Cały czas ludzie nam kibicują, nawet osoby, których nie znamy. Dziś też jesteśmy w jakiś sposób wyjątkowi, bo jesteśmy parą nie tylko w sporcie, ale też prywatnie. Spełniam swoją pasję, ale swoimi startami chcę pokazać światu osób niepełnosprawnych, że można, a nawet trzeba coś robić. Nie można się zamknąć w czterech ścianach i tylko biadolić, że mam w życiu gorzej. Trzeba cały czas działać i szukać szczęścia. Jestem niepełnosprawny, ale jestem szczęśliwym człowiekiem. Mam żonę, dziecko, uprawiam sport i jest super. Nie widzę, ale co z tego? Ktoś inny nie ma nogi czy ręki i też działa.
Gdyby w Polsce były organizowane takie zawody paratriathlonowe jak na świecie, to naprawdę można byłoby zobaczyć, jacy ludzie startują w zawodach. Ja jestem niewidomy, a na starcie są ludzie z brakiem kończyn, sparaliżowani, którzy są uśmiechnięci i pełni optymizmu.
U nas barierą są też finanse. Pieniądze na sport, poza piłką, są słabe, a jeśli chodzi o sport osób niepełnosprawnych, to są bardzo słabe.
Twoja historia może być inspiracją dla innych osób. Co byś powiedział osobom, które z powodu różnych trudności boją się podjąć podobnych wyzwań?
Jeżeli marzysz o czymś i chcesz to zrobić, zacznij to robić. Nie zastanawiaj się nad tym czego nie masz, ale ciesz się tym, co masz. Trzeba pokonywać w życiu bariery. Każdy ma swoje przeszkody czy problemy, ma jakiś niedosyt, ale musi się skupić na tym, co ma i jak może to wykorzystać.
Zachęcamy także do słuchania naszego podcastowego cyklu „Czy tu się biega?”.