Ludzie > Elita biegaczy > Ludzie
Maraton nowojorski: tu rządzi (Krwawa) Mary
Że twórca legendy maratonu w Nowym Jorku to Fred Lebow wiedzą wszyscy. Ale jak nazywa się twórca jego współczesnego sukcesu? A, to już trudniejsze pytanie. Bo mało kto słyszał o niepozornej blondynce, która nazywa się Mary Wittenberg. Wy też nie?
Maraton w Nowym Jorku jest niemal dla każdego biegacza tym wydarzeniem, dla którego gotowi byliby oddać całą biegową karierę. Odwołane w roku 2012 zawody budzą jednak coraz więcej negatywnych emocji wśród biegaczy z Nowego Jorku – i to wcale nie dlatego, że bieg się nie odbył. Aby zrozumieć, dlaczego tak się dzieje i dlaczego obecna szefowa imprezy Mary Wittenberg, pod wodzą której impreza stała się najbardziej pożądanym i największym biegiem na świecie, jest obiektem regularnych ataków ze strony biegaczy, trzeba cofnąć się o kilka lat wstecz.
Pilna, mała Mary
Rok 1987. Studentka prawa Mary Wittenberg (wtedy jeszcze Robertson) bierze udział w maratonie Marine Corps (to jeden z najbardziej prestiżowych biegów maratońskich w USA, rozgrywany w Waszyngtonie i nawiązujący do wojskowej tradycji amerykańskiej piechoty). Biega nieźle, trenuje w klubie, więc jej wygrana w tym biegu jest może niespodzianką, ale na pewno nie sensacją. W eliminacjach olimpijskich do ekipy USA przed igrzyskami w Seulu jednak nie bierze udziału z powodu kontuzji kolana.
Wittenberg podejmuje pracę w charakterze prawnika w branży bankowej. Specjalizuje się w transakcjach międzynarodowych. W 1994 roku przenosi się do Nowego Jorku, ale po pewnym czasie dochodzi do wniosku, że jeśli nie zmieni pracy, to plany bycia matką może odłożyć na półkę. Znajduje wymarzone zajęcie w New York Road Runners Club – podmiocie, którego nazwa może brzmi anonimowo i w którym jej zarobki spadają dość drastycznie, za to który jest organizatorem maratonu nowojorskiego. Wittenberg zostaje wiceprezesem klubu i dyrektorem operacyjnym. W kilka lat później – dokładnie w 2005 roku – zostaje mianowana dyrektorem generalnym NYRRC i maratonu.
Bo do depozytów były kolejki…
I tak naprawdę to tu zaczyna się ta bardziej kontrowersyjna część kariery Wittenberg w Nowym Jorku. Kiedy pierwsza w historii kobieta na stanowisku dyrektora jednego z pięciu najważniejszych maratonów świata obejmuje to stanowisko, w Nowym Jorku startuje 37 tysięcy biegaczy, a klub zatrudnia 60 osób. Po siedmiu latach pod rządami Mary nowojorski maraton to 47 tysięcy zawodników, zatrudnienie na poziomie 150 osób, dwukrotnie większe obroty roczne (59 w porównaniu z 27 milionami dolarów w roku 2005). Ale też stale rosnące wpisowe (dla członków NYRRC wzrosło ono z 80 do 216 dolarów, a i tak to cena promocyjna w stosunku do tego, co płacą inni), coraz większy tłok w organizowanych przez NYRRC biegach, trudności z zapisaniem się do udziału w imprezach oraz stale zmniejszający się komfort związany z udziałem w tychże.
Czarę goryczy przelała decyzja organizatorów maratonu nowojorskiego o tym, że od tego roku nie będzie tak zwanych depozytów. Czyli – startując w jednym końcu miasta i finiszując w drugim nie możesz już liczyć na to, że organizator przyjmie od ciebie rzeczy, przewiezie na metę, po czym wyda ci je po skończonym biegu. Powodem takiej decyzji były… skargi biegaczy na zbyt długie kolejki do stanowisk depozytowych. Informacja o tym wywołała burzę. Kiedy na biegu na 5 km w Harlemie Wittenberg wyszła na scenę żeby zabrać głos powitał ją szmer. Kiedy zaczęła mówić o tym, że depozytów nie będzie, bo biegacze skarżą się na kolejki, szmer stopniowo zamienił się w las wyprostowanych w charakterystycznym geście środkowych palców.
Tanio już było
Przy okazji biegacze – zwłaszcza nowojorscy – zaczęli wylewać z siebie żale na szefową maratonu i zmiany, jakie zaszły pod jej kierownictwem. Wypomniano jej zarobki (pół miliona dolarów rocznie, nie licząc bonusów), śrubowanie składek członkowskich w NYRRC (z przynależności do klubu zrezygnowało wiele osób, które na taki luksus nie mogły sobie pozwolić), na skupianie się wyłącznie na zawodnikach z czołówki (członkami NYRRC zostało wielu czołowych biegaczy z Etiopii i Kenii, choć ich związki z Nowym Jorkiem są iluzoryczne), stałe ograniczanie możliwości startu w maratonie nowojorskim nawet członkom klubu (aby wziąć udział w NYC Marathon, członek klubu New York Road Runners musi najpierw wystartować w dziewięciu innych biegach organizowanych przez klub, a na jednym dodatkowo pracować jako wolontariusz; dopiero potem może zapłacić 216 dolarów wpisowego). Najgorszy zarzut jest zaś taki, że Wittenberg realizuje swoje osobiste ambicje i cele kosztem tego, co stanowiło o pierwotnym etosie klubu – czyli o służbie biegaczom nowojorskim i miastu.
Jej obrońcy zauważają z kolei, że pod rządami Wittenberg maraton i cała organizacja mają się tak dobrze, jak nigdy dotąd. Dwukrotnie większy budżet niż w chwili jej przybycia, pojawienie się sponsora tytularnego w osobie ING, powrót na ogólnokrajową antenę telewizyjną, udział w maratonie największych amerykańskich gwiazd maratonu, ale i szereg programów pomocowych kierowanych do dzieci, młodzieży i dorosłych.
Misja czy zdrowy rozsądek?
Problem w tym, że Mary Wittenberg jest w pewnym sensie ofiarą swojego sukcesu, który zaczyna zjadać własny ogon. Stale rosnąca popularność maratonu nowojorskiego sprawia, że 50-letnia menedżerka stosuje oczywiste z punktu widzenia rynkowego prawo podaży i popytu: podnosi cenę i sprawdza, jak zareaguje rynek. A skoro rynek reaguje całkowitym opróżnieniem półek (czytaj: stuprocentową frekwencją w biegu), to kolejnym krokiem jest… ponowne podniesienie ceny oraz wyprodukowanie większej ilości towaru (czytaj: zwiększeniem limitu miejsc). Pytanie tylko – kiedy zostanie osiągnięta granica? Już teraz wielu skarży się, że startuje z dolnego poziomu mostu Verrazzano-Narrows, gdzie zamiast słońca i statków płynących Cieśniną Brooklyńską mogą oglądać najwyżej kable, rury i szczury.
Jest jeszcze jeden problem. Mary Wittenberg jest typem menadżera, który lubi wszystkiego doglądać samodzielnie. Dlatego nie ma na przykład zastępcy ani nawet asystenta, któremu mogłaby powierzyć podejmowanie mniej istotnych decyzji. A stąd tylko krok od wypalenia, które potrafi w okamgnieniu zniszczyć każdego. Choć chyba zaczyna zdawać sobie sprawę z tego, że coś musi zmienić. Na razie zaczęła od tego, że poprosiła zarząd o zgodę na zatrudnienie osobistego asystenta.
Na podstawie: New York Times – International Herald Tribune.
“Krwawa Mary”, Bieganie, grudzień 2012