Triathlon > TRI: Ludzie > Triathlon
Twoje najlepsze zawody?
W kwietniowym numerze Triathlonu ukazał się wywiad z Dave’em Scottem. Wśród pytań, które nie zmieściły się w papierowym wydaniu, jedno padało kilkukrotnie w czasie spotkań z uczestnikami Triathlon Show w Esher – była to kwestia „najlepszego wyścigu”.
Który wyścig „The Man” uważa za swój najlepszy występ? Odpowiedź była nieco zaskakująca…
Właściwie nie mam najlepszego wyścigu. Zawsze znajdę jakiś element do poprawy. Lepiej rozplanowane tempo. Lepsze odżywianie zarówno na trasie, jak i przed zawodami. Inny dobór sprzętu. I nie chodzi tu o to, że jestem niezadowolony na mecie. To raczej kwestia chłodnej analizy wyścigu, który już minął i nic się nie da w nim zmienić. Można natomiast wyciągnąć wnioski na przyszłość i starać się lepiej rozegrać kolejne starty. To niekończące się poszukiwanie pozwala zachować motywację i pasję do sportu. Jeżeli osiągniesz swój „najlepszy” wynik, co każe Ci wstać następnego ranka na trening?
Miewam natomiast starty, które dają mi wyjątkową satysfakcję. Pewnego razu brałem udział w niewielkich zawodach, po dłuższej przerwie bez treningu. Wydawało mi się, że w przypadku niedużej imprezy poradzę sobie całkiem dobrze bez specjalnych przygotowań. Sprawy potoczyły się jednak nieco inaczej. Wychodząc z wody wiedziałem, że będzie ciężko. Miny rodziny i przyjaciół kibicujących na trasie tylko mnie utwierdziły w tym przekonaniu. Usłyszałem tylko krzyk „jest kiepsko”. Nie szkodzi, pomyślałem, nadrobię na rowerze. Okazało się jednak, że i tu nie było rewelacji. W drugiej strefie zmian byłem jedenasty (a raczej tak mi się wydawało). W biegu zapytałem, ile mi brakuje do dziesiątego, postanawiając skończyć wyścig w najgorszym wypadku na tym właśnie miejscu. Zamiast odpowiedzi zobaczyłem miny będące mieszaniną zdziwienia i zaskoczenia. Nie było więc co się oglądać na cyfry, trzeba było skupić się na odrabianiu strat. Co jakiś czas pojawiał się na horyzoncie nowy zawodnik, którego postanawiałem dogonić. Szybko okazało się, że moje obliczenia były całkowicie błędne. Co chwila udawało się minąć kolejną osobę, straciłem zupełnie rachubę kto jeszcze może być przede mną. To był moment, kiedy przestało mi zależeć na miejscu. Od tej chili każdy poprzedzający mnie biegacz był oddzielną walką, kolejnym wyzwaniem. Później sprawdziłem, że schodząc z roweru byłem 26., zawody ukończyłem na 5. miejscu, ale nie to było najważniejsze. Najbardziej zadowolony byłem z tego, że nie odpuściłem w dniu, w którym wyraźnie mi nie szło, że potrafiłem znaleźć motywację pomimo niesprzyjających okoliczności. Okazuje się, że możesz być bardzo zadowolony z zawodów, w których zajmujesz miejsce poniżej pierwotnych oczekiwań.
Mam nadzieję, że w ciężkich chwilach przypomnicie sobie tę historię opowiedzianą przez 6-krotnego zwycięzcę Ironmana na Hawajach. Nawet kiepski dzień można zmienić w dobre chwile.