Czytelnia > Czytelnia > Felietony
Trener biegaczy – niebezpieczna profesja [FELIETON]
Rys. Krzysztof Dołęgowski
Oglądam na National Geografic program poświęcony najniebezpieczniejszym zawodom świata. Tak sobie myślę, że powinien tam się znaleźć również program o byciu trenerem zawodników w konkurencjach wytrzymałościowych . A w szczególności o byciu trenerem w polskiej rzeczywistości.
Przyszły „adept trenerskiego fachu”, by mieć jakiekolwiek sukcesy, musi zacząć zajęcia z młodzieżą. Nie da się stać ze stoperem – tylko trzeba z młodymi pobiegać, pokazać im płotki, ćwiczenia itd. A więc musi być taki trener nieźle przygotowany fizyczne i sprawnościowo, by wytrzymać taką dawkę ruchu. No i musi mieć masę czasu – bo jedni kończą o 13, a inni o 17, bo mają angielski… A inni to mogą rano – bo szkołę mają na popołudnie… Ciężko to wszystko poukładać.
No i do tego trzeba znaleźć odpowiednie warunki treningowe. Klubów jak na lekarstwo, w szkole nie zawsze są możliwości do bardziej specjalistycznych zajęć. A i rzadko który dyrektor przychylnie patrzy na sport kwalifikowany. By zorganizować grupę – trzeba być nie lada magikiem i pasjonatem! A tu taki – wydawać by się mogło „wyjątkowy talent” – po pół roku rezygnuje… bo ma masę innych atrakcyjniejszych propozycji – lub na przykład się zakochał…
Cóż! Takie życie… I od nowa trzeba szukać kolejnych potencjalnych mistrzów. Orka na ugorze.
No ale dziwnym zbiegiem okoliczności udaje się takiemu trenerowi znaleźć kilka fajnych osób do treningu. Ale ma nad sobą fantastyczny system organizacji sportu wyczynowego w Polsce. By załapać się na obozy, zawody, coś zaproponować zawodnikowi – jego podopieczni muszą mieć wyniki i medale. A więc szybko dostosowuje swoje metody do tego, by osiągnąć sukces. No i nie zważając na koszty, szlifuje talenty, by miały medale na Ogólnopolskiej Olimpiadzie Młodzieży, bo z tego go rozliczają. Opowieści o tym, że ma inwestować w przyszłość zawodnika – można włożyć między bajki. Liczy się tu i teraz! No bo inni nie mają takich skrupułów i to oni później wypną pierś i wyciągną rękę po nagrody. Małe nagrody, ale jednak nie do pogardzenia.
Gdyby dziwnym przypadkiem taki zawodnik dalej wyrażał chęć wyczynowego uprawiania sportu i nie zniechęcił się do treningów – już czyha cały zastęp trenerskich „cwaniaków”, którzy nigdy nikogo nie wychowali – tylko „zgarniają owoce czyjeś pracy w terenie”. Taka jest przecież w większości opinia o naszych trenerach z dużych klubów czy z kadry. A tam to już do końca zajeżdżają naszego podopiecznego. No bo u nas się rozwijał, a tam zaraz złapał kontuzję.
A nie daj Boże, jak mu się poszczęści i dalej będzie zawzięcie trenował i osiągał coraz lepsze wyniki. Trzeba znaleźć klub, sponsora, jeździć z nim na zawody, obozy. Kto ma na to czas i pieniądze? Trzeba użerać się z nieprzychylnym prezesem w klubie, z OZLA, z PZLA, odganiać postronnych podpowiadaczy i „menedżerów”.
A zawodnik? Jak tylko poczuje lepszą propozycję – to nie zważając na dotychczasowy wkład pracy swojego wychowawcy – podziękuje trenerowi i pójdzie do innego klubu i innego trenera. Często bez słowa „dziękuję”…
Tak to niestety wygląda w rzeczywistości, dlatego tych naszych trenerów jest coraz mniej. Szanujmy ich i ceńmy – bo za kilka lat może być jeszcze gorzej.
Dariusz Kaczmarski, „Być trenerem”, Bieganie maj 2012.