Ludzie > Historie biegaczy > Ludzie
Stefan Stefański. Biegacz i jaskiniowiec
Fot. Archiwum autora. Rys. Krzysztof Dołęgowski
Moc i „wytrzymałkę” zrobiłem, kiedy na studiach zacząłem chodzić po górach. Wspinaliśmy się w Alpach, Tatrach, łaziliśmy po jaskiniach. Wspinacze zdobywają góry, w jaskiniach wyszukuje się nowych korytarzy. Siedzieliśmy raz tydzień w Jaskini Śnieżnej, gdzie łazi się przy czołówce…
No i śpi się w hamaku, gotuje na kuchence, wszystko trzeba nieść ze sobą. Bardzo wydolnościowy trening. Otworzyłem szkółkę wspinaczkową i chodziłem z ludźmi po Skałkach. Cały dzień moc, wysiłek, a wieczorem szedłem pobiegać, żeby przygotować się do większych gór. I do rajdów przygodowych, bo zacząłem się tym wtedy zajmować.
Bieganie
Do biegania trafiłem z gór i rajdów przygodowych. W 1998 r. postanowiłem, że przebiegnę Marathon des Sables, siedmioetapowy wyścig na pustyni. Od stycznia przygotowywałem się przebiegając 18-kilometrową pętlę w Kabatach dzień w dzień przez cztery miesiące. Wtedy często na takim treningu nie widziałem ani jednego biegacza, a teraz zawsze spotkasz kilka albo kilkanaście osób.
Ale po szosie nie lubię biegać, robię to sporadycznie. Zaraz odjeżdża grupka Kenijczyków i jest po zabawie. W górach czuję się mocniejszy.
Praca
Teraz biegam w górach, zastałeś mnie w Zakopanem, prowadzę grupkę klientów w góry, będziemy ćwiczyli chodzenie w rakach, z czekanem, unikanie lawin. A wieczorem zrobię sobie pętelkę 1,5-2 godziny po jakiejś dolinie.
Oprócz wyjazdów w Warszawie prowadzę ściankę wspinaczkową. Staram się rano pozałatwiać wszystkie rzeczy i koło 13 wyjść na bieganie.
Rodzina
Od kiedy mam żonę i dwójkę małych dzieci, musiałem ograniczyć chodzenie po górach dla przyjemności. Bo każda wyprawa w Alpy to wyjazd na dwa tygodnie, w Tatry – co najmniej na trzy dni, a bieganie? Wychodzisz na dwie godziny i wracasz.
Żona rano idzie na jogę, a ja po południu na bieganie. Rozumiemy się.
Bieg życia
Ten pierwszy – Maraton Piasków. Pierwsze etapy były trudne, bo trzeba nieść całe jedzenie na tydzień, więc plecak jest ciężki. Drugiego dnia na 40-kilometrowym etapie na wydmach zaczęło mi się kręcić w głowie, musiałem kawałek przejść.
Niesamowity był też najdłuższy, 70-kilometrowy etap, który kończył się późno w nocy. Ciemność, widać tylko skorpiony przebiegające przez drogę.
Na ostatnim etapie grzałem na maksa, ale wyprzedziła mnie jedna Włoszka, która wygrała wśród kobiet. Ja byłem osiemnasty. Że najlepszy z Polaków w całej historii tego biegu? Tak dużo Polaków tam nie biegło, to droga impreza. Musiałem sobie z tego alpinizmu uzbierać 12 tys. zł na tamten wyjazd.
Życiówka
Najbardziej jestem zadowolony, że po założeniu rodziny nie zrezygnowałem z mojej pasji. Nadal wyjeżdżam, nadal startuję, nadal żyję.
Wojciech Staszewski, „Stefan Stefański. Jaskiniowiec”, Bieganie, kwiecień 2012