Ludzie > Historie biegaczy > Ludzie
Piotr Pacewicz. Obywatel-dziennikarz
Fot. Archiwum Piotra Pacewicza
Jako dzieciak trenowałem lekką atletykę, a w juniorach młodszych miałem niebotyczny wynik 6,32 m w skoku w dal, ale złamałem nogę i kariera się skończyła. Całe życie coś robiłem – narty, windsurfing, siatkówka. Aż w 2003 r. skończyłem 50 lat. I poczułem, że zaczynam się starzeć – słabsza kondycja, za dużo kilogramów, wieczorem piwo. Pomyślałem, żeby zacząć biegać.
Start
11 maja 2004 r. dowiedziałem się, że następnego dnia są zawody na 10 km na Kabatach. Zabrałem dres do pracy i praktycznie z marszu pobiegłem dychę w 47:10. Żaden wysiłek – pomyślałem dopóki nie musiałem wejść do samochodu i okazało się, że wszystko boli.
Ale już 10 dni później pobiegłem dychę w 43:17, a we wrześniu w 40:49. Zacząłem się wciągać, przebiegłem w 2005 r. 1427 km, potem 2283, a w rekordowym roku 2009 aż 2608 km.
Mam kompletnie inny organizm – 12 kilo mniej, serce sportowca, tętno spoczynkowe 40-41. Jak jeżdżę na nartach z młodszymi znajomymi, to mogę to robić wiele godzin, a kiedy oni padają, idę na bieganie.
W 2009 r. porobiłem wszystkie życiówki. A rok później zaczęły się kontuzje.
Powrót
Kiedy leczyłem ścięgna, zacząłem sporo pływać, poszedłem na jogę. Waga mi nie wzrosła, bo dzięki sportowi higieniczny tryb życia wchodzi w krew. Jak poszedłem dwa lata temu do swojej ulubionej pizzerii pod Mostem Brooklyńskim w Nowym Jorku, gdzie dają tłustą amerykańską pizzę na grubym cieście, którą kiedyś uwielbiałem – to nie mogłem jej zjeść.
Jak zaczęły się kłopoty, dotarło do mnie, że nie jestem niezniszczalny, że jednak się starzeję. Nauczyło mnie to rozumu. Między 50. A 60. Rokiem życia przebiegłem powiedzmy 10 tys. Km i powiedzmy, że moje ścięgna wytrzymają jeszcze 5 tys. Mogę to wykorzystać w dwa lata, ale wolę biegać mniej, żeby mi wystarczyło do siedemdziesiątki.
Chociaż w przyszłym roku chcę, już jako sześćdziesięciolatek, pobiec maraton.
Rodzina
Dwaj moi synowie zarazili się bieganiem. Mateusz biega, ale nie startuje, dla niego to styl życia i forma ekspresji. A Krzysztof właśnie przebiegł półmaraton w 1:42.
Moja żona nie biega, ale jeździ ze mną na rowerze – na treningach albo na zawodach.
Praca
Coś, co ci się sprawdziło w życiu starasz się rozpropagować wśród innych – tak pojmuję dziennikarstwo obywatelskie. To też pewien rodzaj próżności – pokazać siebie jako wzorzec dla młodszych ludzi. Stąd wzięła się akcja Polska Biega, którą wymyśliłem, a potem z innymi osobami angażowałem się w jej rozwój.
Zobaczyłem przy tym ludzi, którzy łącząc ambicje społecznikowskie i pasję sportową organizowali biegi w najróżniejszych miejscach: w parafiach, domach dziecka, więzieniach. Ludzi, którzy w tej akcji dali się namówić na start w maratonie. Matkę, która zapisała się razem z synem, z którym była skonfliktowana i wspólne przygotowania ich zbliżyły. Ojców z dziećmi w wózkach. Albo matkę, która obiecała to Panu Bogu podczas operacji swojego synka i potem każdy kilometr biegła w czyjejś intencji. Chciałbym, żeby wszyscy katolicy w Polsce w ten sposób wyrażali swoją wiarę.
Bieg życia
Nie życiówkowy maraton, bo jak jesteś dobrze przygotowany, to bieg nie ma historii, biegniesz jak robocop. Bardziej romantyczny był dla mnie maraton w Warszawie, który biegłem rok wcześniej. Zacząłem w swoim tempie, na 15. kilometrze dogoniła mnie jakaś dziewczyna, przebiegłem z nią 10 kilometrów i w środku tej euforii nagle wpadłem na ścianę. Musiałem przejść pół kilometra. I wtedy energia niespodziewanie wróciła. To było jak zmartwychwstanie. Dobiegłem w 3:25, to wtedy była życiówka.
Życiówka
Moim osiągnięciem życiowym jest akcja Rodzić po Ludzku. To kampania społeczna przeprowadzona w „Gazecie Wyborczej”, która miała realny wpływ na warunki rodzenia w Polsce. Oceniając szpitale za pomocą ankiet doprowadziliśmy do presji społecznej i zmiany świadomości personelu medycznego.
To również wzięło się z własnego doświadczenia. Mój pierwszy syn rodził się w PRL-owskim szpitalu, zamkniętym jak więzienie. Kiedy w 1989 r. miał rodzić się drugi, byłem w eksperymentalnej grupie ojców, którzy mieli być przy porodzie, przechodziłem straszne, ginekologiczne szkolenia, a potem okazało się, że jednak nie możemy rodzić razem. Trzeci urodził się w prywatnej klinice, rzeczywiście po ludzku. Ten właśnie model chciałem rozpropagować. I się udało.
Piotr Pacewicz, życiówki:
5 km – 19:30;
10 km – 38:56;
21 km – 1:28:48;
42 km – 3:13:50