Ludzie > Historie biegaczy > Ludzie
Zając w służbie biegaczowi. Historie pacemakerów
Fot. Sportografia.pl
Co kieruje ludźmi, którzy odpuszczają rywalizację i decydują się zostać „zającami”? Jakie mają metody treningowe i jak motywują podopiecznych? Poznajcie Radka, Marcina, Izę, Łukasza i Pawła.
Historia pacemakerów sięga roku 1954, kiedy Chris Chataway i Chris Brasher poprowadzili Rogera Bannistera w jego przełomowym biegu na milę, kiedy to jako pierwszy złamał 4 minuty. Kolejną barierę na tym dystansie, również z pomocą pacemakerów, pokonał John Walker, kiedy w 1975 roku finiszował z wynikiem 3:49,4. Początkowo IAAF, do której zadań należy dbanie o rozwój dyscyplin lekkoatletycznych i zatwierdzanie rekordów świata, bardzo pilnowała przestrzegania zasad uczciwej konkurencji i negowała starty z pacemakerem. Często poruszano etyczną kwestię startu z „zającem”, któremu płaciło się za prowadzenie biegu, którego ukoronowaniem miało być ustanowienie nowego rekordu. Obecnie w regulaminach biegów ulicznych nie zabrania się startu osobom, które prowadzą bieg, a wręcz organizatorzy coraz częściej dbają o to, żeby mieć pacemakerów biegnących na wiele różnych czasów i dodatkowo takich, którzy ciągną czołówkę i dają szansę na nowy rekord trasy. Obecność „zająca”, czy to wytypowanego przez organizatora biegu, czy naszego prywatnego, ma wiele zalet. Mocniejsza osoba obok zwalnia nas z obowiązku pilnowania tempa, służy dobrym słowem i motywacją. Biegnąc w grupie prowadzonej na określony czas możemy nawiązać nowe znajomości i wesoło spędzić czas, razem przeżywać wzloty i upadki, pomóc sobie nawzajem w dotarciu do mety.
Poznaj swojego pacemakera
Biegaczy, którzy oficjalnie lub też nieoficjalnie prowadzą różne biegi, jest bardzo dużo, a historii, które mają do opowiedzenia – jeszcze więcej. Żeby zobaczyć bieg oczami pacemakera, rozmawiamy z osobami, którym zdarzyło się lub zdarza regularnie startować w roli „zająca”.
Radek Selke
Maraton Warszawski (4:00), Maraton Solidarności (3:35), Puchar Maratonu Warszawskiego
Uwielbiam ludzi i kocham swoją pasję, a w ten sposób mogę pogodzić te dwie rzeczy. Pomagam biegaczom sięgnąć po swoje marzenie.
W takiej formie pomocy jest coś niesamowitego, potężna siła, która daje ogromną dawkę energii do dalszego działania, poczucie spełnienia.
– Zapisując się na bieg celowo wybieram czas, który jest wolniejszy niż moja życiówka – w ten sposób zapewniam sobie spokojną głowę, że dam radę. W marcu przed wrześniowym Maratonem Warszawskim utworzyłem wydarzenie na Facebooku (Twój pacemaker na 4:00) i zbierałem grupę śmiałków chętnych na długie biegi w tempie na 4 h w maratonie. To dobry trening pokory i własnej głowy. Po kilkunastu sesjach znałem własne błędy, a wiadomo, że znajomość wad jest źródłem pokory. Wiedziałem, co naprawić, by nie zawieść ludzi jako „zając”. Te spotkania pomagały mi też poznawać stan osób, które biegają wolniej niż ja. Wiem, że zarówno ja – „zając”, jak i moi towarzysze, którzy często debiutują przy moim boku, jesteśmy tylko ludźmi, a to, że ja robię akurat 15. maraton, a ktoś pierwszy – to tylko liczby. Liczy się udział i dobra zabawa. Prowadzenie grupy to duża odpowiedzialność. Przed startem mówię wszystkim, żeby nie patrzyli na zegarek i przestali kontrolować tempo – te zadania są zarezerwowane dla mnie. Uważam, że powinno się biec luźno, bez ciągłego zerkania na stoper, samo podjęcie wyzwania startu sprawia, że jesteś zwycięzcą i to zazwyczaj powtarzam biegaczom, kiedy dopada ich kryzys.
Fot. Archiwum
Marcin Łuczak
Półmaraton w Kościanie (1:30), Półmaraton w Zbąszyniu (1:30), Parkrun
Nigdy nie zapomnę, jak przekraczałem linię mety w Zbąszyniu, i zaczęły podchodzić do mnie osoby, którym poprowadziłem bieg. Czasem krótkie „dziękuję” bardzo wiele znaczy i daje ogromną satysfakcję.
– Jeśli chodzi o motywację, to na początku biegu nie ma problemu, wszyscy chcą dotrzeć do mety. W połowie dystansu jest już gorzej, wtedy staram się więcej rozmawiać z ludźmi. Najtrudniej jest pod koniec, kiedy motywacja biegaczy spada bardzo mocno. W tym momencie zachęcam kibiców do dopingu, oklasków, następnie staram się odwrócić uwagę od myśli o wycofaniu się, które krążą w głowach zawodników.
Izabella Moskal
Łódź Maraton (3 razy), Maraton Warszawski (2 razy), Maraton Poznański, Półmaraton Warszawski
Kryzys dopada również pacemakera. Najważniejsze, to nie pozostawić biegaczy bez opieki, więc jeśli przez dłuższy czas mamy problemy, warto poprosić o współpacemakerów.
Uwielbiam świadomość, że nie robi się tego dla siebie, tylko dla innych, że komuś pomogłam zrozumieć, że bieganie jest naprawdę wspaniałe.
– Myślę, że mentalnie nie każdy jest w stanie tę rolę wykonywać. To duże obciążenie psychiczne i pewnego rodzaju odpowiedzialność, zwłaszcza za tych, którzy dopiero zaczynają przygodę z maratonem. Utrzymanie stałego tempa biegu przez 4 h wymusza pełną koncentrację. Nie ma nic gorszego, niż tzw. szarpanie tempa podczas biegu. Zapas energii, to najważniejsze, co musi mieć „zając”. Zawsze wykrzykuję różne motywujące hasła, śpiewam i gwiżdżę. Mam ciągły kontakt z biegaczami zadając im krótkie pytania, na które wystarczy odpowiedź „tak” lub „nie”. Innego rodzaju energia, którą zawsze dysponuję, to dodatkowy żel energetyczny, który czasami ratuje komuś bieg, a przy punkcie nawadniania zabieram tyle kubeczków z wodą ile zmieści mi się w rękach i nakazuję wszystkim pić.
Iza Moskal (po środku w żółtej koszulce) zającuje podczas BMW Półmaratonu Praskiego w Warszawie (2014 r.). Fot. Patrycja Sawicz
Paweł Grzonka
Półmaraton Gochów (1:35)
– Największą radość sprawia mi bieg przy swoich zawodnikach. Trudno opisać, jakie emocje przeżywam, kiedy mój podopieczny przekracza linię mety zgodnie z założonym czasem. Jest to niepowtarzalna w żaden inny sposób radość i duma. O czym mówię, wie tylko ten, kto sam doświadczył podobnych doznań. Dla mnie bieg przy startującym to skarbnica wiedzy o nim. Obserwowanie, jak radzi sobie z pokonywanym dystansem daje mnóstwo informacji na jego temat i pozwala w jeszcze lepszy, dokładniejszy sposób przygotować plan treningowy.
Łukasz Remisiewicz
Swój debiut jako pacemaker będzie miał podczas półmaratonu w Warszawie. Skąd pomysł na start w roli „zająca”? – Prowadząc blog runeat.pl,udało mi się zarazić swoją pasją kilku znajomych, później zaproponowałem wspólny bieg i naturalnym było zapisanie się jako pacemaker, aby poprowadzić im start. Łukasz miał szczęście startować u boku „zająca” i dzięki temu doświadczeniu wie, jakich błędów nie należy popełniać. – Pamiętam bieg na 10 km, który mieliśmy ukończyć z czasem 50 minut. Mocny początek w tempie 4:40 spowodował, że od samego startu biegłem na samym końcu grupy, z czasem udało mi się dogonić, a nawet prześcignąć „moją” grupę, która ze względu na szarpane tempo nie ukończyła biegu w zakładanym czasie. Przyjmuję taktykę negative split, czyli pierwszą połowę dystansu biegnę wolniej i wierzę, że to przyniesie sukces.
Idealny „zając”
- Ma doświadczenie biegowe na różnych dystansach i aktualny czas lepszy od tego, na jaki będzie prowadził bieg. Chodzi o to, żeby biegł na luzie i mógł np. powiedzieć coś bez sapania i konieczności zatrzymania. Kiedy jesteś zającem, nie biegniesz po wynik.
- Posiada ogromne pokłady energii: chce mu się biec, pomagać. Dobry „zając” nie może się wlec ostatkiem sił, złościć, czy co kilometr przechodzić kryzys.
- Jest charyzmatyczny, spostrzegawczy i uśmiechnięty. Jest „dobrym duchem” biegania.
- Łatwo nawiązuje kontakty, ze swoim „podopiecznym” na trasie warto rozmawiać, zabawiać ich czy odwracać uwagę od kryzysu.
- Zawsze służy radą, dobrze, żeby pacemaker miał podstawową wiedzę teoretyczną o bieganiu.
Jeśli chcesz zostać pacemakerem, wybierz bieg, na którym chcesz prowadzić biegaczy, i wyszukaj zakładki o pacemakerach. Jeśli takiej nie ma, napisz do organizatorów o chęci bycia „zającem”. Pamiętaj jednak, że zgłoszenie chęci prowadzenia grupy, to dopiero początek.
Ewelina Lipińska, „Człowiek z balonikiem”, Bieganie marzec 2014
Przeczytaj również: Zając, balonik, pejs – kim jest pacemaker dla amatora?