Blogi > Blogi > Piotr Falkowski i Jagoda Wąsowska > Wydarzenia > Relacje z biegów
Dziewczyny, wspierajcie swoich facetów nie tylko na wiosnę! (Łemkowyna Ultra Trail)
Łemkowyna Ultra Trail. Znalazłam się na tym biegu trochę przypadkowo. Dwa tygodnie wcześniej pobiegłam UltraMaraton Bieszczadzki (było bosko!) i nie planowałam już większych startów. W Cisnej byłam jednak bez mojego męża – w ostatniej chwili obowiązki służbowe przekierowały go na Maraton Poznański. Taka sytuacja zdarza się, na szczęście, niezbyt często. Nie że obowiązki służbowe ważniejsze, ale że jadę bez niego albo on beze mnie.
Piotr przygotowywał się całe lato do UMB, więc potrzebował w zamian innego startu w górach. Ktoś podpowiedział, że jest taki nowy bieg i… zapisaliśmy się: Piotr na ŁUT-70 km, ja na ŁEMKO-29 km. Pojechaliśmy w czwartek wieczorem, po pracy, do Chyrowej, miejsca naszego noclegu. Dotarliśmy tuż przed północą, szczęśliwi, że na miejscu.
Fot. Julita Chudko
Rano śniadanko, przepyszna jajecznica, oglądanie profilu trasy, plany na bieg, a potem wyjazd do Cisnej do zaprzyjaźnionego leśnika Mateusza. Zimno. Powietrze lodowate, na szczytach biało, ludzie ubrani w ciepłe kurtki, czapki i rękawiczki. Postawione na trzy godziny auto trzeba było odszraniać. Nie wyobrażam sobie jutrzejszego biegu. Zapowiadają wprawdzie słońce i 10 stopni, ale trudno mi w to uwierzyć, skoro szczękam zębami!
Wieczorem odprawa. Organizatorzy podają najważniejsze informacje, sprawdzają obowiązkowe wyposażenie plecaków. Z tyłu głowy myśl: „O północy z Krynicy startują szaleńcy. Wróć – bohaterowie”. Noc, zimno, a przed nimi 150 km trasy, jak się później okazało morderczej.
Po odprawie dopakowanie plecaka, przygotowanie ubrań. Co założyć na siebie, co wziąć do plecaka? Nie wiemy, jaka będzie naprawdę pogoda.
Rano… niespodzianka! Ciepło, bezwietrznie, świta słoneczko. Z okna pensjonatu widzę zbierających się biegaczy. Są uśmiechnięci, podekscytowani, wielu z nich nie wie jeszcze co ich czeka.
Fot. Julita Chudko
Wychodzę z mężem na start, daję mu buziaka i życzę powodzenia. Odwzajemnia się i mocno przytula. Wie, że za 5 godzin stanę na swoim starcie. Tymczasem jeden ze znajomych pyta: „Jagoda, a ty nie biegniesz?” „Biegnę, ale później. A gdzie Twoja żona?” Pytam. „Żona? Eeeeee w domu. Ona jest przeciwna mojemu bieganiu, ledwo się urwałem na ten wyjazd”. Widzę, że moje pytanie mocno mu nie w smak. Cóż, sam zaczął…:-)
Start. Ruszyli. Ja tymczasem zjadam wolno śniadanie, trochę leniuchuję i jadę do Komańczy. Tam odbieram pakiet startowy i z grupą biegaczy na 29 km jadę busem do Puław Górnych, gdzie będziemy mieli start. Mamy objazd, bo most w remoncie, za to widoki przepiękne.
Fot. Michał Unolt
W którymś momencie na trasie pojawili się biegacze, którzy wybiegli o godz. 7 z Chyrowej. Jest, jest! biegnie mój mąż! On mnie nie widzi, ale ja mam nadzieję, że dobiegnie przed moim startem. W Puławach słońce świeci przecudnie, można się opalać, powygrzewać w ciepełku. Nie ma jednak na to czasu.
Fot. Michał Unolt
Właśnie dobiegają do punku żywieniowego zawodnicy z 70, których mijaliśmy po drodze. Przyjmujemy ich gromki brawami i okrzykami zachęcającymi do dalszego wysiłku, a także słowami podziwu.
Fot. Piotr Dymus
Brudni niesamowicie, na trasie masa błota, przez które trzeba się przedzierać, za to zachwyceni suto zastawionymi stołami. Czego tam nie ma! Ziemniaki pieczone, zupa dyniowo-imbirowa (absolutny hit imprezy!), żurek, kanapki, paluszki, ciastka, bakalie, kawa, herbata, izotoniki, woda. I wspaniałe wolontariuszki.
Fot. Julita Chudko
Ponieważ Piotr nie pojawił się przed moim startem, zostawiłam u nich miłosne wyznanie dla niego i ruszyłam do biegu.
Fot. Julita Chudko
Od razu pod górę. Ciepło, a nawet gorąco. Wielu zaczęło zdejmować kurtki, rękawiczki, bluzy. Zostawali w koszulkach z krótkim rękawem. W lesie błoto, nogi grzęzną, ześlizgują po liściach. Biegnę jednak z dużą radością – jest tak pięknie! I dziwię się, bo wokół sporo dziewczyn: „Jak fajnie, pewnie ich faceci biegną 150 albo 70 km”.
Fot. Piotr Dymus
Trasa wymagająca, ale dużo biegnę, zupełnie inaczej niż na UltraMaratonie Bieszczadzkim. Wspaniałe widoki, w głowie mam profil trasy, wiem, że po wbiegu, znaczy podejściu :-), będzie zbieg. A to tygryski lubią najbardziej.
Fot. Piotr Dymus
Więc puszczam się z tej góry na łeb, na szyję i lecę na sam dół do punku żywieniowego. Przede mną dziewczyna, którą na podejściu wyprzedziłam – świetnie sobie radzi. Kiedy jej gratuluję tego zbiegu, mówi: „Bo wiesz, tu się trzeba puścić”. I szybko milknie, a potem zaczynamy się serdecznie śmiać!
Fot. Julita Chudko
Wypiłyśmy po dwa kubki coli i dalej w drogę. Obok nas zapomniany cmentarz, potem potok i w górę. Po jakimś czasie coś mi nie pasuje: nie widzę zrytego błota. A takie powinno być pod naszymi butami. Pomyliłyśmy trasę! Wracamy, znajdujemy szarfy i w górę. Przed nami ci, którzy byli za nami. Trudno, gadulstwo i zagapienie kosztują. Na górze przepiękne widoki, przed nami szczyty bieszczadzkie, obok pasące się konie i… kibice. Biegnę dalej, nie czuję zmęczenia tylko radość, wielką radość.
Fot. Julita Chudko
Zbiegam w dół i już wiem, że mam blisko do mety. Blisko, a jak daleko. Najtrudniejszy dla mnie odcinek. Asfalt. Czułam, że gdzieś musi być podstęp. Nie tylko asfalt, ale też lekko pod górę. Nieznacznie, ale jednak. Jeszcze tylko skręt koło kościoła i nad rzekę do mety. Wpadam cała szczęśliwa. Było tak wspaniale. Dostaję medal, żurek, pierogi, gorącą herbatę. Czekam na męża. W międzyczasie idę po zamówione ceramiczne miseczki ręcznie zdobione do jasielskich artystów, kupuję magnes dla Mazurka z napisem: „Nie chcę się przechwalać, ale dwutygodniową dietę odwaliłem w 3 godz. i 5 minut”. I czekam… na męża. Jest! Już przebrany, uśmiechnięty i przeszczęśliwy. To jego pierwszy ultra!
Fot. Jagoda Wąsowska
Wracamy do Chyrowej. Prysznic, suche ubrania i pyszna kolacja. Wiemy, że tam gdzieś po nocy biegną jeszcze szaleńcy (tzn. bohaterowie). Rano na śniadaniu łatwo ich rozpoznać po marynarskim chodzie. Przysiadają się do nas dwaj bracia. Jeden mieszka w Niemczech, drugi w Holandii. Przyjechali specjalnie na Łemkowynę, jeden biegł 70 km, drugi 150. Opowiadają. Ten „dłuższy” jeszcze bardzo zmęczony, skończył bieg o 3 w nocy, a my słuchamy, słuchamy i… pytamy.
Bieg się skończył, ale przecież zostały wspomnienia, medale, numery startowe (kolekcjonujemy je) i czytanie relacji innych biegaczy.
Fot. Michał Unolt
No ale, ale… Miało być nie tylko o bieganiu, także o stosunkach damsko-męskich. W czasie opowieści biegowych słyszę i takie: „Daj spokój stary. Jeszcze tydzień przed biegiem nie wiedziałem, czy pojadę. Żona.” I wymowne milczenie. Po powrocie zapisujemy się z mężem na Zimowy Maraton Bieszczadzki. Namawiam jednego ze znajomych biegaczy, żeby pojechał z nami. Oczy mu się zaświeciły, ale zaraz zgasły: „Bardzo bym chciał, ale raczej żona mnie nie puści”… Dzisiaj czytam wpis innego biegacza: „Moja żona pozwoliła mi biegać, trenować i startować”. Żona pozwoliła (!!!) mu biegać!!!
Fot. Julita Chudko
Kurczę, jak fajnie jest spędzać czas z ukochaną osobą, dzielić z nią pasje, radości, zmęczenie i dumę. Jak fajnie jest patrzeć na ukochaną osobę, kiedy cieszy się jak dziecko po przebiegniętym dystansie!
Pamiętam jeden z moich pierwszych biegów, sylwestrowy w Gorlicach. Przebiegłam 5 km, dumna i szczęśliwa. W kolejce po zupę poznałam miejscowych biegaczy. W czasie rozdawania nagród zobaczyłam żonę jednego z nich (moja pierwsza myśl: „Takie kobiety w niedzielę zawsze gotują rosół z makaronem”) i dwie nastoletnie wnuczki. Żona siedziała dumna, widać było, że dla niej jej mąż to VIP, młode szczęśliwe robiły dziadkowi zdjęcia. Same nie biegły, ale przyszły kibicować. Chciało im się. Byłam tym widokiem poruszona i zachwycona. Pomyślałam, że radość przeżywają nie tylko biegacze, ale i ich najbliżsi. Jeden ze znajomych biegaczy, Robert zawsze ma wsparcie w czasie zawodów. Jego żona Mirka jeździ z nim na prawie wszystkie starty. Jest dumna ze swojego męża. A on jest dumny, że ma taką żonę.
Dziewczyny, wspierajcie swoich facetów w ich pasji! Dla Was to Wasz mąż, narzeczony, chłopak. W świecie biegowym inni (inne) patrzą na nich, jak na bohaterów. Chłopaki, zachęćcie swoje połówki do wspólnego spędzania czasu, do poczucia endorfin po biegu albo kibicowaniu! Wszystkim nam wyjdzie to tylko na dobre 🙂