Ludzie > Historie biegaczy > Ludzie
Jak trenuje Scott Jurek? „Sprinty, przebieżki, kilometrówki” [WYWIAD]

fot: Marek Janiak
Scott Jurek, jeden z najbardziej znanych na świecie biegaczy ultra, gościł w Warszawie przy okazji polskiej promocji swojej drugiej książki – „Północ. Jak odnalazłem siebie na Szlaku Appalachów”. Jurek pokonał ponad 3500 tysiąca kilometrów w rekordowym czasie 46 dni i 8 godzin, przebiegając średnio 76 kilometrów dziennie w trudnym, górskim terenie. Cały czas wspierała go żona, dowożąc sprzęt i prowiant do kolejnych punktów.
Do wcześniejszych osiągnięć Scotta należy m.in. trzykrotne zwycięstwo w Spartathlonie, siedmiokrotne zwycięstwo w 160-kilometrowym wyścigu Western States Endurance Run i dwukrotne zwycięstwo w Badwater Ultramaratonie. Jurek jest też znanym propagatorem diety wegańskiej, autorem książki „Jedz i biegnij”.
Scott, porozmawiajmy o szlaku Appalachów. Wiem, że było ciężko – 76 kilometrów dziennie – nie myślałeś o tym, żeby się po prostu zatrzymać?
Każdego dnia na szlaku przeżywałem inne wyzwania i trudności. Czasami pogoda była fatalna, dochodziły kontuzje… Może nie było tak źle, że codziennie chciałem to przerwać, ale czasami było bardzo, bardzo ciężko. Trzymała mnie jednak świadomość celu. Próbowałem znaleźć w sobie wewnętrzną siłę, przypominałem sobie, jak bardzo chcę osiągnąć metę, ile poświęciła dla mnie żona…
No właśnie – czy to nie było tak, że dla niej, jako osoby będącej zapleczem technicznym, to wyzwanie było trudniejsze niż dla Ciebie?
Z pewnością. Straszliwie trudne było dla mnie to, że biegłem ze świadomością, że Jenny musi się zmagać z trudnościami, w których nie mogę jej pomóc, będąc na trasie. Do tego nasze spotkania były krótkie i skupialiśmy się wtedy zwykle na zagadnieniach technicznych.
Miała większe wątpliwości od Ciebie?
Całkiem możliwe. Na pewno to było dla niej przytłaczające, tym bardziej że cały czas pojawiali się ludzie z zewnątrz, obserwatorzy, którzy przyglądali się jej pracy. Nie pokazywała mi tego jednak i w naszym teamie to ona była często tą stroną motywującą, która namawiała mnie, żebym dał z siebie więcej. Nie sądzę, żeby miała więcej wątpliwości niż ja, zdarzało się raczej odwrotnie. Był taki moment, kiedy to ja siadłem i powiedziałem: „Jenny, słuchaj, to chyba bez sensu, może po prostu wrócimy do domu?”. I to ona powiedziała: „Nie. Musisz to skończyć”.
Nie byłeś rozczarowany tym, że nie poprawiłeś rekordu w większym stopniu? Krótko później został ponownie pobity…
Prawdę mówiąc, na mecie czułem głównie ulgę, że to nareszcie koniec. Moje ciało było straszliwie zniszczone. Ale z drugiej strony, było też uczucie rozczarowania, że to zakończenie tego projektu, koniec skupienia, czas wrócić do domu. Oczywiście potem, gdy się analizuje całość, zawsze zastanawiasz się, co można było zrobić inaczej, lepiej. Na mecie nie miało to jednak dla mnie znaczenia, liczyło się tylko to, że się udało.
Powiedz, jak wygląda teraz twoje życie? Masz jakieś nowe plany, przewidywane wyścigi? Co robisz na co dzień?
Jestem w trochę dziwnym punkcie, jak każdy człowiek po zakończeniu ważnego projektu. Zastanawiam się, co dalej. Przede wszystkim jestem straszliwie zajęty w życiu prywatnym: mam dwoje małych dzieci, jedno roczne, drugie prawie 3-letnie. To sprawia, że codzienność stała się szalona. Mój trening wygląda tak, że wycinam pojedyncze godziny, kiedy się uda. W domu góry mam tuż za rogiem, ale też dużo podróżuję z rodziną. To dość interesujący sposób treningu, cieszę się nim. Mam nadzieję, że uda mi się zaplanować jakiś nowy, wielki projekt w przyszłym roku, ale z dwójką dzieci nie będzie to proste.
Masz coś konkretnego na myśli?
Cały czas się zastanawiam. Chciałbym zrobić coś ciekawego w Europie, a na pewno poza granicami USA. Może Azja? Z drugiej strony, projekt w USA byłby dużo łatwiejszy logistycznie. Jeździmy vanem całą rodziną i trudno mi to sobie wyobrazić poza krajem, całą tę logistykę. Robimy czasami małe wycieczki i nawet to jest wymagające z dwójką dzieci.
Jak więc wygląda twój przeciętny dzień? Biegasz rano czy raczej popołudniu? A może dwa razy dziennie?
Najczęściej lubię biegać rano, zaczynam tak dzień jeszcze przed śniadaniem. Zwykle to jest tylko 60-90 minut.
A trenując do ultra, tylko biegasz po górach czy to jest bardziej skomplikowane?
Nie, nie, to nie tak, że liczy się tylko objętość. Biegam na stadionie, wykonuję biegi tempowe, interwały, pracuję nad VO2max. Struktura treningu jest podobna jak w bieganiu wyczynowym. Niektóre metody są odrobinę inne, np. wykonuję biegi ciągłe pod górkę, na dystansie 5-8 kilometrów, jako biegi progowe. Potem zbiegam i powtarzam całość, to przygotowuje nogi do zawodów w górach. Biegam też przebieżki i czasami sprinty, chcąc poprawić ekonomię biegu, ale jednak najczęściej wchodzę na bieżnię na interwały, powtórzenia typu kilometrówki czy 400-metrówki.
To tylko fragment wywiadu. Więcej przeczytasz w 15/2019 nr BIEGANIA!