Ludzie > Historie biegaczy > Ludzie
Iwona i Jacek Świerczowie. Para – olimpijczycy
Fot. Archiwum/ grafika: Krzysztof Dołęgowski
Iwona: Założyłam buty i wybiegłam przed siebie jak Forrest Gump. Od drugiego roku życia chciałam być sportowcem, zdobyć medal na olimpiadzie. Przebiegłam pięć kilometrów, bez problemu. Bo ja mam taką zasadę w bieganiu: nie staję, nie idę, nie oglądam się.
Jacek: Ja chciałem być piłkarzem, dużo grałem. Pierwszy raz pobiegłem, jak pojechaliśmy na Bieg Niepodległości 11 listopada. Stopy poobcierałem, bo miałem za małe buty, ale dobiegłem w 50 minut.
Iwona: Właściwie pierwszy maraton przebiegłam, jak miałam 12 lat. Bez numeru wystartowałam w Maratonie Warszawskim, jeden trener, który jechał na rowerze, dał mi numer startowy swojego zawodnika, który nie dojechał. Mówił, że przyjedzie do mnie potem pod szkołę i zabierze mnie na treningi na orientację. Ale tata wystraszył mnie, że jakiś pedofil – chociaż bez żadnych podstaw – i ja mu spod tej szkoły uciekłam.
Jacek: Teraz pracuję w szkole, uczę niemieckiego. Czasem biegam między lekcjami – po porannych godzinach przed zajęciami po południu. Jak biegnę, to każda chwila jest moja, czuję się wolny.
Iwona: Też tak trenowałam, jak miałam w zeszłym roku w gimnazjum trzygodzinne okienko. 18 km, prysznic i na lekcje. To daje inny kontakt z uczniami. Jak się dwóch nastolatków siłowało na rękę, to podeszłam i z jednym się zmierzyłam. To było, jak już się szykowałam do triathlonu. Chodziłam wtedy do jednego ucznia, żeby mnie nauczył szybko dętkę zmieniać – i w Borównie się przydało.
Jacek: Dzieci z nami nie biegają, mają swoje hobby. Jak wyjeżdżamy na zawody, to mają od nas wakacje, idą spać, kiedy chcą. Przez te pięć lat byliśmy na 200 startach i tylko parę razy się zdarzyło, żebyśmy nie pojechali razem. Te wyjazdy przypominają mi wyjazdy pod namiot w liceum, taka przygoda.
Iwona: Lubię, żeby było coś nowego. Stąd triathlon albo maraton po plaży.
Jacek: Dla nas każdy start jest jak olimpiada. Czuję taką radość, jakbym był reprezentantem.
Iwona: Mój bieg życia to Półmaraton Warszawski w 2009 r. Wtedy zrobiłam życiówkę. Brałam na celownik kolejne biegaczki, goniłam, wyprzedzałam. Byłam druga w kategorii, wygrała wtedy Małgorzata Sobańska. Długo ją wołali na dekorację, ale powiedziałam, że nie zejdę z podium, póki ona nie przyjdzie, bo takiej okazji, żebym mogła koło niej stanąć jak równa z równą, to już nie będę miała.
Jacek: Mój bieg życia dopiero przyjdzie. Na razie najbardziej przeżyłem maraton w Toruniu. Jak wbiegając na rynek, zobaczyłem na zegarku, że będzie życiówka, to się wzruszyłem.
Iwona: Polubiłam triathlon. Dopływam z tyłu stawki, na rowerze też średnio, a potem na biegu łykam dwustu facetów. Dzięki temu zrobiłam w tym roku chociaż jedną życiówkę – w Suszu.
Jacek: Ja wystartowałem wtedy pierwszy raz. Pływanie żabką, całkiem spontanicznie, bo ostatni raz pływałem w Chorwacji rok temu. Jak wyszedłem z wody, zdziwiłem się, że jeszcze 30 rowerów stoi. Iwonka mnie dogoniła na trzecim kilometrze biegu, ale nikt inny mnie nie wyprzedził. Skończyliśmy w 6:02 i 6:04. Lepiej byłoby złamać te sześć godzin, ale tu przynajmniej nikt z nas gumy nie złapał. Ale wolę bieganie – tu wszystko zależy ode mnie.
Iwona i Jacek Świerczowie, życiówki:
Iwona
5 km – 21:33,
10 km – 43:47,
21 km – 1:35:51,
42 km – 3:28:22,
Jacek
5 km – 19:49,
10 km – 39:30,
21 km – 1:28:40,
42 km – 3:18:37