Ludzie > Elita biegaczy > Ludzie
Galen Rupp – ostatnia nadzieja białych
Galen Rupp i Mo Farah na Igrzyskach Olimpijskich w Londynie w 2012 roku. Fot. PAP
Amerykanin Galen Rupp, który w zeszłym tygodniu pobił rekord USA w biegu na 10 000 metrów wynikiem 26:44,36 jest obecnie najlepszym długodystansowcem świata urodzonym poza Afryką. To żywy dowód na to, że z Kenijczykami i Etiopczykami da się wygrywać.
28-letni Rupp jest życiowym dziełem trenera Alberto Salazara oraz jego Oregon Project. Obsesją byłej gwiazdy maratonu było wytrenowanie biegacza, który będzie mógł się ścigać z każdym i to na dystansach zdominowanych przez Afrykanów. Przez kilka lat próbował doprowadzić do takiego poziomu innych zawodników, starszych, ale kończyło się to porażką. Ostatecznie zdecydował się na budowanie biegacza od podstaw. Rupp rozpoczął trening jako 15-latek, a jego rozwój od początku ukierunkowany był na osiąganie sukcesów w dalekiej przyszłości. Nie było presji natychmiastowych sukcesów, która niszczy młode talenty na całym świecie.
Młody biegacz zdecydowanie miał talent – był szybki, prędko budował wytrzymałość, posiadał odpowiednią budowę ciała. W wieku 19 lat pobił dwa pierwsze rekordy USA – juniorów na dystansie 10 000, a potem 3000 metrów. Mimo wszystko nie była to niespodziewana eksplozja. Jego poziom rósł stopniowo i nieubłaganie. Salazar od początku skupił się na technice biegu, na ogólnej sprawności i sile. Dzięki temu Ruppa omijały kontuzje, a gdy wskoczył na jakiś poziom, już z niego nie schodził.
Gdy ścigał się na studiach, zarzucano mu, że jest zbyt wolny na finiszu, aby odnosić sukcesy. Tym większym zaskoczeniem było to, co stało się tuż po rozpoczęciu kariery profesjonalnej. Okazało się, że dopiero wtedy młody biegacz zaczął trenować naprawdę mocno. Jego wyniki podskoczyły i nagle okazało się, że jest nie tylko wytrzymały, ale i piekielnie szybki. Jego rekord życiowy w biegu na 1500 metrów wynosi obecnie 3:34,75, a prawdopodobnie jest w stanie pobiec jeszcze szybciej. Najważniejsze dla Salazara stało się jednak wypracowanie finiszu w biegach długich. Aby zdobyć medal Igrzysk Olimpijskich na 10 000 metrów, trzeba nie tylko być demonem wytrzymałości, ale i umieć przebiec ostatnie okrążenie stadionu w 53 sekundy, mimo zmęczenia. Tego właśnie Galen Rupp dokonał w 2012 roku w Londynie. Zdobył srebrny medal olimpijski, przerywając tym samym wieloletnią dominację Afrykanów na podium.
Kariera Amerykanina to jednak nie tylko blaski. Od początku towarzyszą jej kontrowersje. Mimo sukcesów Rupp nie jest wcale ulubieńcem kibiców. Ma mu się za złe to, że od dzieciństwa jest „hodowany” na wielkiego biegacza. Już jako nastolatek miał zapewnioną opiekę indywidualnych trenerów i dostęp do najlepszej infrastruktury treningowej oraz odnowy biologicznej. Media prześcigały się w opisywaniu wynalazków, którymi Salazar stymulował rozwój podopiecznego. Od domu, w którym specjalne pompy utrzymują takie warunki, jakie panują w wysokich górach, poprzez antygrawitacyjne bieżnie, aż do kriosauny.
Rupp ma osobnych trenerów od przygotowania siłowego i ogólnej sprawności. Masażystów, kręgarzy, znawców biomechaniki ruchu. Jego buty są projektowane indywidualnie przez firmę Nike. Jest to cała machina. Pojawiają się także oskarżenia o doping, a właściwie nieetyczne zachowania. Salazar zawsze powtarza, że nigdy nie robi z podopiecznymi niczego niedozwolonego. Sceptycy wytykają jednak lekarstwa na astmę, specjalne maski chroniące przed zanieczyszczeniami powietrza, a wreszcie najgłośniejszą sprawę – manipulowanie hormonami tarczycy. Według krytyków Rupp mimo tego, że jest zdrowy, korzysta z pomocy endokrynologa, który lekami na tarczycę chroni go przed przetrenowaniem.
W tej chwili nie ma na świecie drugiego biegacza, który tak jak Galen Rupp byłby w stanie ścigać się jak równy z równym z Etiopczykami i Kenijczykami. Mimo wszystkich udogodnień, Amerykanin pokazuje, że można być najlepszym, nawet jeśli nie mieszka się w górach Afryki. Podstawowy warunek pozostaje przy tym niezmienny: wiele lat ciężkiej i mozolnej pracy.