Blogi > Sprzęt > Buty do biegania > Blogi > Piotr Falkowski i Jagoda Wąsowska
Nike Flyknit Lunar 2 – frywolitki
Dostałam od Nike’a przecudnej urody butki do biegania Flyknit Lunar 2. Kiedy je zobaczyłam i wzięłam do ręki wyobraźnia natychmiast przeniosła mnie w świat dzieciństwa. To nie był świat bajkowy, choć uświadomiłam to sobie dopiero jako osoba dorosła.
Moje dzieciństwo to czasy, w których niczego nie było i wszystkiego brakowało. Mama nie kupowała mi nowych ubrań ani zabawek. Ale ubrana byłam zawsze oryginalnie. To głównie dzięki cioci, która potrafiła szyć, robić na drutach i szydełku, wyszywać. Ciocia lubiła ładnie wyglądać, dlatego ciągle coś przerabiała, haftowała, szydełkowała. Do dziś pamiętam wizytową czarną sukienkę z pięknym krawatem i kołnierzykiem w żółto–czarną kratkę. Mój zachwyt nad jej rękodziełem sięgnął zenitu, gdy nauczyła się robić frywolitki. To niezwykle subtelna i obłędnie pracochłonna metoda szydełkowania. Kiedy oglądałam serwetki i kołnierzyki robione przez ciocię byłam oczarowana (do dziś mam maleńką zakładkę zrobioną ręką cioci).
Buty, które dostałam, to dla mnie żadne Flyknity. To właśnie Frywolitki! Wyglądają jak wydziergane ręką cioci. Te subtelne oczka, ten ścieg, te pętelki , „łatka” na dużym palcu i fantastyczne kolory: pomarańczowy, fioletowy i śliwkowy. Butki są… po prostu śliczne!
Kiedy kupiłam swoje pierwsze buty do biegania, o bieganiu nie wiedziałam jeszcze nic. Zawsze lubiłam buty, ale miałam przede wszystkim szpilki, czym wyższe tym lepsze. Jedyne buty sportowe, które miałam to trampki (choć dziś mam spore wątpliwości, czy tampki nadają się do uprawiania jakiegoś sportu).
Kiedy więc przyszedł mi pomysł, żeby zacząć biegać, wybrałam się do sklepu sportowego. Od razu poczułam się zagubiona – tak wielkiego sklepu sportowego w życiu nie widziałam! Na szczęście czujne oko sprzedawczyni wyłowiło moją konfuzję i uslyszałam uprzejme: „W czym mogę pani pomóc?” Łup! usłyszałam kamień spadający z serca i z uśmiechem na twarzy powiedziałam: „Szukam butów”. „Jakich?” – grzecznie pytała nadal ekspedientka. To był chwyt poniżej pasa! Jak to – jakich butów, no… BUTÓW! („sportowych” – przebiegło mi szybko przez glowę). Pani widząc moją minę cierpliwie pomagała : „Do tenisa, do koszykówki, do biegania….?” Kolejny ciężar osiągnął bruk. Szybko podchwyciłam: „oooo … do biegania”. Pani zaprowadziła mnie do odpowiedniej alejki i ruchem ręki pokazała pełne półki. Z wrażenia usiadłam na ławeczce i z tej pozycji zaczęłam oglądać regały. Gdy trochę ochłonęłam moja ręka zaczęła wyciągać się do pożądanego towaru. Przymierzyłam kilka par, ale tylko jedne bardzo mi pasowały. Były nie tylko wygodne, ale miały śliczne czerwono-pomarańczowo-żołte wykończenia. Szczęśliwa zakupiłam piewsze w życiu BUTY DO BIEGANIA. Jak się potem okazało całkiem niezłe mizuno. Mam je do dziś, nie nadają się już do biegania, są poprzecierane, ale sentymentalnie wciąż trzymam je pod schodami.
Kolejne buty kupowałam już z PEWNĄ świadomością – miały być do przebiegnięcia pierwszego maratonu. Kupiłam je kierując się głównie… hahaha… kolorem! Miałam wtedy żółtą klubową koszulkę, więc szukałam takich, które pasowałyby do stroju. I znowu… kupiłam buty, w których przebiegłam kilka maratonów. Tym razem wybór padł na adidasy, kupiłam je na wyprzedaży za 130 pln. Paula Radcliffe w „Sztuce biegania” napisała: „Jeśli but pasuje, to go noś”. Moje mi pasowały, więc je nosiłam.
Potem zdarzały się różne butki, były też takie, w których nie mogłam biegać, chociaż były do biegania. Po kilku kilometrach tak bolało mnie śródstopie, że ledwo doszłam do domu. Dziś mimo pewnego stażu w bieganiu ciągle mam blade pojęcie o butach. Nie wiem, kiedy powinna być stabilizacja, kiedy amortyzacja, kiedy minimalizm, a kiedy coś tam, coś tam. Owszem, zrobiłam test stóp, wiem, że jestem pronatorem, ale… nie do końca przekłada się to na moje wybory. Podstawowe kryterium: mają być wygodne i… ładne 🙂
Moje Frywolitki takie właśnie są: wygodne i ładne. Dopiero co mieliśmy w stolicy wielkie święto biegaczy – Półmaraton Warszawski. Ponieważ tydzień wcześniej biegłam Półmaraton Marzanny w Krakowie, a za kilka dni mam w planach maraton w Łodzi, postanowiłam wziąć udział w imprezie, ale nie przebiegłam „połówki” tylko zrobiłam swój trening.
Miast w samotności zmagać się z ciągłym zrobiłam 10 km z innymi biegaczami, a przy okazji – przetestowałam moje Frywolitki. Niosły jak na skrzydłach! Otulały stopę delikatnie do niej przylegając, faktura buta zmieniała się w zależności od ułożenia stopy. Zaskoczyły mnie wysokie napiętki – lubię takie. Mam wtedy przekonanie, że nawet jak mi się but rozwiąże to go nie zgubię, bo zapiętek przytrzyma. Buty są jednak dosyć wąskie, trzeba więc mieć szczupłą stopę, by nie uwierały (na szczęście taką mam).
W miasteczku biegowym na błoniach Narodowego spotkałam jak zwykle wielu znajomych. Wszyscy zadawali mi to samo pytanie: „Ty dzisiaj biegłaś czy tylko się lansujesz?” Jak to się lansuję?! 10 km w tempie maratońskim to nie spacerek, do tego pobiegnięte równiutko!
Potem pomyślałam: „A może to te Frywolitki mnie tak niosły… Nie tylko się nie zmęczyłam, ale jeszcze pięknie wyglądam” 🙂