Jesteś tu? Polub nas!

Dołącz do nas i zgarnij więcej - z okazji 20-lecia Magazynu Bieganie czekają na Ciebie konkursy z nagrodami: pakiety startowe, sprzęt i nie tylko.

Aktualności Bez kategorii Biegi zagraniczne Wydarzenia

American Dream na Igrzyskach w Rio de Janeiro

Lic: CC Attribution-Share Alike 2.0 Generic fot: commons.wikimedia.org/Tab59
Lic: CC Attribution-Share Alike 2.0 Generic fot: commons.wikimedia.org/Tab59

[h2]Podczas gdy my narzekamy na wyniki naszych biegaczy, Amerykanie na Igrzyskach w Rio osiągnęli historyczny sukces w biegach średnich i długich.[/h2]

W czasie gdy narzeka się na kenijsko-etiopską dominację w biegach, Amerykanie spokojnie nawiązują rywalizację i z jednymi, i z drugimi. To niewiarygodne, ale w finale 5000 metrów mężczyzn nie było ani jednego Kenijczyka, było za to trzech Amerykanów. Faktem jest, że w reprezentacji USA jest kilku Kenijczyków z urodzenia, podobnie jak w innych krajach. Srebrny medal na 5000 metrów zdobył dla Stanów Zjednoczonych Paul Chelimo, dopiero od niedawna posiadający obywatelstwo. Piąte miejsce zajął Bernard Lagat, także urodzony w Kenii. Wygląda jednak, że obecność mocnych zagranicznych biegaczy na scenie krajowej tylko pomaga rywalizacji i sprawia, że rodowici Amerykanie robią się jeszcze silniejsi.

Największym sukcesem biegowym USA, a przy tym chyba najbardziej nieoczekiwanym, było złoto w męskim biegu na 1500 metrów. Kenijczyk Asbel Kiprop wydawał się nie do pokonania, tymczasem zajął dopiero 6. miejsce. Zwycięzcą okazał się Matt Centrowitz, syn słynnego ojca o tym samym imieniu i nazwisku, byłego rekordzisty USA na 5000 metrów (13:12,91 w 1982, szybciej niż aktualny rekord Polski). Młody Centrowitz miał na swoim koncie już srebro i brąz mistrzostw świata na 1500 metrów, a także tegoroczne halowe mistrzostwo świata, ale mimo wszystko mało kto uważał go za kandydata do złota. Sukces przyniosła mu zimna krew i znakomita taktyka, z których zawsze był znany.

Centrowitz jest jednym z tych biegaczy, którzy są zawsze na właściwym miejscu we właściwym momencie – kolejnym jest Bernard Lagat. W finale olimpijskim prowadził przez cały dystans i w odpowiednim momencie szaleńczo finiszował, nie dając się wyprzedzić. Zupełnie odwrotnie biega Kiprop. Jest doskonały w bieganiu za “zającami”, ale w taktycznej rywalizacji, gdy trzeba liczyć tylko na siebie, staje się bezradny jak dziecko. To nie pierwszy raz, kiedy ma kłopoty. Do tej pory często ocalała go fenomenalna forma i przewaga fizyczna, jaką miał nad resztą czołówki. Tym razem bieg był na tyle wolny, że zapas szybkości nie pomógł i historyczny wyczyn Amerykanina stał się faktem. Na podium stanął Amerykanin, Algierczyk i Nowozelandczyk – ani jednego Kenijczyka, ani jednego Etiopczyka! Dodajmy przy tym, że Polska w tej konkurencji nie miała żadnego reprezentanta.

Srebrny medal w biegu na 3000 metrów z przeszkodami, typowo kenijskiej konkurencji, zdobył Evan Jager. Podobnie jak Centrowitz, był to pokaz odważnego biegania, bez żadnych kompleksów. W połowie dystansu Jager wyszedł na prowadzenie. Nie narzekał na upał, bo był do niego przygotowany i narzucił takie tempo, że zwycięzca, Kenijczyk Conselus Kipruto, wynikiem 8:03,28 pobił rekord olimpijski. Dwóch innych trenerów, a taki sam pokaz odważnego, przytomnego biegania w przypadku Centrowitza i Jagera. Efektem jest historyczny sukces, bo Kenijczycy dominują w tej konkurencji od czasów Bronisława Malinowskiego i wielokrotnie zajmowali komplet miejsc na podium.

Zupełnym zaskoczeniem był brązowy medal olimpijski w biegu na 800 metrów mężczyzn dla Claytona Murphyego. O jego postawie pisałem już przy okazji omawiania występu Adama Kszczota. To nie faworyzowany Polak, ale mało znany Amerykanin stał na olimpijskim podium. Pewną niespodzianka był też brąz w maratonie dla słynnego Galena Ruppa. Amerykanin w konkurencjach zdominowanych przez Afrykanów dokonuje cudów. Cztery lata temu, w Londynie, zdobył srebrny medal olimpijski w biegu na 10 000 metrów. W tym roku także biegł na dychę i zajął 5. miejsce, którym by rozczarowany. Tydzień później wystartował w maratonie, co przecież zdarza się bardzo rzadko. Rupp nawiązywał do Franka Shortera, biegacza, który zapoczątkował w USA biegowy boom w latach 70. XX wieku. Na Igrzyskach w 1972 roku Shorter był 5. na 10 000 metrów, a kilka dni później zdobył złoto w maratonie.

Do kompletu męskich sukcesów mamy jeszcze srebrny medal w biegu na 5000 metrów. Paul Chelimo to naturalizowany Kenijczyk, od lat trenujący w USA. Obywatelstwo zdobył poprzez służbę w regularnej armii, służył m.in. w Iraku i Afganistanie. Po stronie kobiecej Amerykanki dorzuciły dwa brązowe medale. Jenny Simpson, była mistrzyni świata na 1500 metrów, to niewielkie zaskoczenie – ale tylko pozornie. W ostatnich latach 1500 metrów kobiet przeżywa rozkwit, ale i walczy z problemem dopingu. Z pierwszej piątki Igrzysk w Londynie na dopingu złapano już cztery zawodniczki, w tym mistrzynię i wicemistrzynię, procedury odwołań wciąż trwają. Rok temu rekord świata pobiła Etiopka Genzebe Dibaba, a rekord USA Shannon Rowbury. W tych warunkach fakt, że Simpson w najważniejszym starcie ponownie jest na podium, trzeba uznać przynajmniej za niespodziankę, a może i wielkie zaskoczenie. Amerykanka zawdzięcza to świetnej taktyce (znowu!) – w momencie szalonego ataku Genzebe Dibaby nie ruszyła razem z nią, tylko trzymała się kawałek z tyłu, biegnąc mocnym, równym tempem.

Emma Coburn w biegu na 3000 metrów z przeszkodami zrobiła podobnie jak Simpson. Atakowała, kiedy było trzeba, ale nie szaleńczo. Skąd u Amerykanów tak dobre wyczucie taktyczne? Poza wymienionymi sukcesami warto zauważyć, że znakomicie biegało także “zaplecze”. Kompletnie nieznany w maratonie Jared Ward w upale bije rekord życiowy i zajmuje fenomenalne 6. miejsce. Na 1500 m kolejna Amerykanka jest tuż za podium, na 4. miejscu. Na 10 000 metrów, w biegu z rekordem świata, Molly Huddle z USA była 6. z fantastycznym rekordem kraju – 30:13,17. W maratonie trzy Amerykanki w pierwszej dziewiątce. Na 3000 metrów z przeszkodami trzy biegaczki z tego kraju w finale olimpijskim. A wśród mężczyzn – cała trójka w pierwszej ósemce. To nie był pojedynczy przypadek, ale oszałamiający ciąg sukcesów biegaczy z Ameryki.

Na pewno lokalizacja Igrzysk pomogła Amerykanom w pewnym stopniu – nie musieli zmieniać strefy czasowej. Pomogła też dyskwalifikacja Rosjan – ale dlaczego akurat im, a nie Polakom? My na odsunięciu Rosjan w ogóle nie zyskaliśmy, nasi biegacze wypadli blado. Odpowiedzi trzeba szukać jak zwykle w amerykańskim systemie kwalifikacji. Po pierwsze, wysoki poziom rywalizacji powoduje, że reszta równa do góry. Świetnie zorganizowane są systemy biegów studenckich, są też zawodowe cykle mityngów, gdzie w biegach z “zającami” można uzyskać dobry wynik i nie martwić się o minimum. Co więcej, minimum na dużą imprezę jest w Stanach Zjednoczonych ważne dwa lata. Można je było uzyskać w 2015 i spokojnie trenować do Igrzysk. Po drodze był tylko jeden warunek – należy być w pierwszej trójce mistrzostw kraju. Jeśli się nie jest – nie jedzie się, nawet jeśli ma się rekord świata. Ten prosty i okrutny system jest powalająco skuteczny. Przykładem jego działania niech będzie dystans 100 metrów przez płotki kobiet. Podczas tegorocznego mityngu Diamentowej Ligi w Londynie Amerykanka Kendra Harrison pobiła tu rekord świata. Wcześniej nie znalazła się w reprezentacji olimpijskiej, bo nie zajęła miejsca medalowego. Czy zaszkodziło to USA? Ależ skąd – Amerykanki zajęły w Rio trzy pierwsze miejsca na tym dystansie, mimo że rekordzistka świata została w domu.

Porównajmy to z polskim systemem. Tęgie głowy w PZLA wymyśliły, że nie tylko należy uzyskać minimum olimpijskie w ostatnich trzech miesiącach, ale dodatkowo – uzyskać je dwukrotnie! To system, który wbrew pozorom jest dużo bardziej okrutny od amerykańskiego. Można przez dziesięć lat z rzędu wygrywać wszystko, wygrać mistrzostwa Polski, a potem nie pojechać na Igrzyska, bo nie uzyskało się dwukrotnie minimum. Totalny absurd. Co więcej, PZLA znane jest z nieprzestrzegania własnych reguł. Zapisano w nich obowiązek wystąpienia w mistrzostwach kraju w konkurencji, jaką się reprezentuje, a w niektórych dyscyplinach, np. w maratonie – potwierdzenia wyniku. Dotyczy to jednak tylko maluczkich. Adam Kszczot w tym roku nie biegał w mistrzostwach Polski, tłumacząc się chorobą. Yared Shegumo nie udowodnił formy w maratonie, tłumacząc się kontuzją. Obaj mimo to pojechali do Rio i wrócili ze słabymi efektami. Nie chodzi tu o to, żeby ich w ogóle nie wysyłać, ale o pokazanie absurdu polskich kwalifikacji. Najpierw wymyśla się bezsensowny system, a potem sposób, aby gwiazdy mogły go obejść. W USA to nie przechodzi – system jest prosty i wymusza umiejętność walki w decydującym momencie. Dlatego amerykańscy biegacze i amerykańskie biegaczki są skuteczni. Oni po prostu umieją rywalizować pod presją i sprawdzać się w najważniejszym momencie. Robią dokładnie to, czego brakuje większości naszych gwiazd.

Jeszcze inną sprawą jest przygotowanie taktyczne. Amerykanie w tym celują. Mistrzostwa kraju są rozgrywane zawsze w takim samym systemie jak docelowa impreza – z podobnym układem dni i taką samą ilością rund. Dba się, aby, jeśli to możliwe, podobny był nawet klimat. Dlatego kwalifikacje maratońskie rozgrywano w upalnym Los Angeles. Na etapie bezpośrednich treningów zawodnicy mają do dyspozycji szkolenia, jak się aklimatyzować do upału, jak trenować, jak nawadniać. Tymczasem w Polsce zawodnik może po biegu powiedzieć z rozbrajającą szczerością, że pobiegł słabo, bo w Rio było za ciepło.

Problem w tym, że podobne analizy pojawiają się w polskiej prasie od lat i po każdych Igrzyskach przychodzi nam to samo – zastanawianie się, skąd polska porażka i skąd sukcesy innych nacji. Dopóki za poziom sportu odpowiada w Polsce Ministerstwo Sportu i działacze związków sportowych, nie widać widoków na zmianę. Pozostaje nam tylko gratulować Amerykanom.

Chcesz być zawsze na bieżąco? Polub nas na Facebooku. Codzienną dawkę motywacji znajdziesz także na naszym Instagramie! Psst... Ocenisz nasz artykuł? 😉

0 / 5. 0

Marcin Nagórek

Marcin Nagórek (Wszystkie wpisy)

Biegać zaczął jeszcze w XX wieku. Startuje zarówno w mistrzostwach Polski wyczynowców, jak i amatorskich biegach ulicznych, notując życiówki na dystansach od 100m do maratonu. Marcin jest przy tym kilkukrotnym rekordzistą Polski w kategorii weteranów powyżej 35 roku życia, na dystansach od 800 metrów do 1 mili. Od lat współpracuje z "Magazynem Bieganie", pisząc o treningu. Jest autorem najstarszego aktywnego bloga biegowego (www.nagor.pl) w polskim internecie, aktualizowanego od stycznia 2006 roku. Jako trener osobisty współpracuje z biegaczami z poziomu zarówno początkującego, jak i z wyczynowcami.

guest

0 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Uwagi
Zobacz komentarze
0
Twoja opinia jest dla nas bardzo ważna! Zostawisz komentarz?x