[h2]Stworzenie mitu, nie tylko w dietetyce, trwa bardzo szybko. W dobie internetu wystarczy kilka godzin by „breaking news” obiegł kraj. Jego obalenie natomiast bywa zwykle karkołomną wędrówką po badaniach naukowych czy fizjologii człowieka, a i to dla wielu osób okazuje się nieprzekonywujące, skoro „wszyscy” tak mówią. Nie wszyscy. A i nie zawsze większość ma rację.[/h2]
[h3]Ujemne kalorie[/h3]
Wedle założeń tej teorii ilość energii potrzebna na procesy trawienne oraz metaboliczne po spożyciu danego pokarmu jest wyższa od ilości energii dostarczanej przez ten pokarm. Mówiąc prościej – większe koszty od zysków.
Swoiste dynamiczne działanie pokarmu (SDDP) jest czymś znanym od dawna i doskonale wiemy o tym, że trawienie jest procesem wymagającym pewnych nakładów energii. Termogeneza poposiłkowa (inne określenie dla SDDP) średnio wynosi około 10% podstawowej przemiany materii, przy czym poszczególne makroskładniki – węglowodany, białka, tłuszcze, różnią się między sobą w tym zakresie. Dieta ujemnych kalorii nie jest cudownym objawieniem, tylko dietą samą w sobie niskoenergetyczną. Jeśli będziemy jedli głównie produkty z listy, a więc m.in. selera naciowego, ogórka, sałatę (nie włączając innego typu produktów, znacząco wpływających na bilans energetyczny), trudno abyśmy pokrywali swoje zapotrzebowanie energetyczne. W związku z tym schudniemy. Nie za sprawą ujemnych kalorii. Za sprawą ujemnego bilansu energetycznego.
[h3]Owoce do godziny 15:00[/h3]
…tudzież innej dowolnej, która bywa sugerowana. Trudno wskazać genezę tego mitu, jednak z całą pewnością wraz z wybiciem danej godziny, owoce nie nabierają „cudownej” mocy, za sprawą której odkładają się w postaci tkanki tłuszczowej czy dokonują innego typu niegodziwości. Jabłko o godzinie 14:59 jest tym samym jabłkiem o 15:01. Nieprawdą jest również to, że po upływie jednej z tych wyznaczonych godzin są gorzej trawione. Fizjologia działa w ten sposób, że wraz z podażą pożywienia wydzielane są również enzymy, które będą ten pokarm rozkładać. Nie jest istotne to, czy będzie to banan czy kromka chleba razowego z twarogiem.
[h3]Tuczący chleb[/h3]
Abyśmy mieli jasność – tuczy nadmiar. Wzrost masy ciała zapewni całkowita nadpodaż energii względem zapotrzebowania organizmu. Nie jesz słodyczy, tłustych potraw oraz słodkich napojów i ćwiczysz na siłowni, a mimo to masa ciała rośnie? Prawdopodobnie bilans energetyczny się nie zgadza i nie do końca pod tym kątem ma znaczenie z jakiego typu pożywienia na nadmierna podaż się bierze. Oczywiście jest to jednak istotne z innych powodów, chociażby zdrowotnych – nie namawiam w tym miejscu do budowania codziennej diety w oparciu o fastfood i przetworzone jedzenie, byle mieściło się w bilansie. Bardzo często osoby eliminujące pieczywo ze swojej diety zauważają efekt spadku masy ciała i w ten sposób „potwierdzają” sobie, że chleb rzeczywiście tuczy. Nie dostrzegają jednak tego, że być może po prostu nie jadają nic w zamian lub przy okazji poczyniły szereg innych zmian, które dają taki efekt. Pieczywo zatem staje się kozłem ofiarnym, nie zaś winnym.
Oczywiście, czasem w mowie potoczne używa się stwierdzeń „tuczące produkty”, „tuczące potrawy”. Powinniśmy odbierać je w kategoriach sugestii, że są one wysokoenergetyczne lub mają wysoką zawartość tłuszczów.
[h3]Zamiana tłuszczu w mięśnie[/h3]
Biologia. Początek klas jeszcze do niedawna gimnazjum lub starsze klasy szkoły podstawowej. Uczymy się podziału tkanek zwierzęcych: mięśniowa, łączna, itd. Wiemy o tym, że tkanki zbudowane są z komórek, które po zakończeniu swojego rozwoju nie mają możliwości przemiany w inne typy komórek. Tym samym nie mają możliwości tworzenia innych typów tkanek, niż tą którą już są. Dlaczego więc usilnie próbujemy przemieniać tłuszcz w mięśnie? Oczywiście, można zgonić to na pewne uproszczenie myślowe, jednakże z tego typu uproszczeń, budować można podwaliny do wielu mitów. Tkanka tłuszczowa nie zmieni się w mięśniową. Możemy za to przy pomocy odpowiednio skonstruowanej diety oraz treningów zmniejszać objętość komórek tłuszczowych czy zwiększać masę mięśniową.