[h6]Yared Shegumo srebrnym medalistą Mistrzostw Europy w LA w maratonie! Fot. EPA/JEAN-CHRISTOPHE BOTT [/h6]
Ostatniego dnia rywalizacji w lekkoatletycznych mistrzostwach Europy dochodzi do historycznego wydarzenia. Yared Shegumo zdobywa pierwszy w historii medal mistrzostw Europy w maratonie, zajmując drugie miejsce z czasem 2:12:00.
Maraton od początku miał w być w Zurychu polskim wydarzeniem – i był. Nie do końca tak, jak się spodziewaliśmy. Największy faworyt, czyli najszybszy obecnie biały zawodnik w maratonie, Henryk Szost, po 20 kilometrach zaczął odstawać od prowadzącej grupy. Miała w tym swój udział mordercza trasa. Biegacze mieli do pokonania cztery pętle, a na każdej z nich straszył stromy, kilkusetmetrowy podbieg. Wysoki, szczupły Szost miał na nim duże problemy i to właśnie na podbiegu po raz pierwszy stracił kontakt z grupą.
Z przodu działy się jednak fascynujące rzeczy. Po ośmiu kilometrach, które rozegrano w bardzo wolnym tempie, na czele znalazł się drugi z Polaków, Marcin Chabowski. Nie oglądał się, nie wahał, tylko popędził naprzód w tempie 3:00-3:02/km. Błyskawicznie nadrobił 15 sekund i do 30 kilometra tylko powiększał przewagę nad grupą. W szczytowym momencie było to 71 sekund i goniących nie było nawet widać. Chabowski wyglądał bardzo dobrze, biegł równym, dynamicznym krokiem i pozostawało tylko pytanie: czy da radę to utrzymać? Gdyby dał, nie było szans, żeby ktokolwiek go doścignął. 3:00/km to tempo na wynik 2:06, po wolnym początku mogło z tego wyjść 2:08. Tymczasem życiówka Marcina to 2:10, uzyskane w chłodzie na płaskiej trasie. Tutaj mieliśmy bardzo trudne podbiegi i coraz mocniej przyświecające słońce.
Koniec końców okazało się, że szarpnięcie było przedwczesne. Klasycznie po 30 kilometrach Chabowskiego złapał duży kryzys, w tym prawdopodobnie atak kolki. Dramatycznie zwolnił, zaczął łapać się za bok i przewaga topniała z każdą chwilą. Z grupy pościgowej, która w tym momencie zmniejszyła się tylko do 6 osób, oderwał się Włoch Danielle Meucci. Co ciekawe, kilka dni wcześniej startował w biegu na bieżni na 10 000 metrów i zajął tam wysokie, szóste miejsce, z czasem 28:19,79. Złośliwi komentowali, że Meucci biegnie ze wsparciem sił nieczystych, miał bowiem na koszulce numer… 666.
Na 35 kilometrze Meucci dogonił Chabowskiego, który w tym momencie praktycznie przeszedł do truchtu. Ale to nadal nie był koniec emocji. W grupie pościgowej cały czas biegł trzeci nasz reprezentant, Yared Shegumo. 15 lat wcześniej przybył do Polski z Etiopii, 12 lat temu otrzymał obywatelstwo, od tego czasu mieszka w Warszawie, trenując z kolejnymi polskimi szkoleniowcami. Świetnie mówi po polsku i od dawna czuje się obywatelem naszego kraju. 7 kilometrów przed metą Yared, do tej pory nie wychylający nosa ze zwartej grupy, wykonał pierwszy i decydujący ruch. Przyspieszył i oderwał się od Francuza i Hiszpana, z którymi biegł wcześniej. Jak na niego był to dość wczesny atak, zwykle bowiem Shegumo lubi czekać na ostatnie 2-5 kilometrów. I omal nie przypłacił tego utratą drugiego miejsca, na ostatnich trzech kilometrach przeżywał wyraźne męki. Wcześniej, na 36 kilometrze, minął Chabowskiego, a ten widząc to, zszedł z trasy z wyrazem bólu na twarzy.
Mistrzostwa Europy pokazały znakomicie, jak trudnym i taktycznym biegiem jest maraton. Biegacze, którzy zajęli czołowe miejsca, do 30 kilometra w ogóle nie byli aktywni – trzymali się z tyłu grupy, nie wychylali, nie przyspieszali. Marcin Chabowski jeszcze na 25 kilometrze czuł się i wyglądał doskonale, prowadził z dużą przewagą. 10 kilometrów później musiał przejść do truchtu. Mają rację klasycy, mówiący o tym, że “maraton zaczyna się po 30-tce“…
Trudno ocenić jednoznacznie start Polaków. Z jednej strony srebro Yareda to doniosły i historyczny wyczyn, ogromny sukces zawodnika. Ale z drugiej mamy wojskową reprezentację, która od kilku lat trenowała, przygotowując się do tego jednego, jedynego startu. Na 15 kilometrze Polacy prowadzili drużynowo, ale końcowe efekty okazały się marne: Marcin Chabowski i Henryk Szost zeszli z trasy. Szczególnie bolesna jest porażka Szosta, który już cztery lata temu jechał na mistrzostwa Europy z nadzieją na medal i podobnie jak teraz nie dał rady ukończyć biegu. Błażej Brzeziński był 43, ósmy od końca z tych, którzy ukończyli, z wynikiem, który nie dałby zwycięstwa nawet w biegu kobiet – 2:25:17. Z jednej strony mamy więc ogromny sukces, z drugiej – podobnie jak cztery lata temu nasi faworyci nie byli w stanie dotrzeć do mety. Polski Związek Lekkiej Atletyki nie bardzo wierzy w maratończyków i trudno mu się dziwić, patrząc na to, co wydarzyło się znowu w docelowej imprezie. Tym bardziej chwała Yaredowi, że potrafił sprawdzić się wtedy, kiedy było to najważniejsze.
Pełne wyniki maratonu dostępne po kliknięciu.