Triathlon > TRI: Trening > Triathlon
Total Immersion w triathlonie – tak czy nie?
Ten temat przewija się w dyskusjach triathlonistów co najmniej od kilku lat. Jedni tę metodę wielbią, inni jej nie znoszą. Osobiście zdecydowanie bliżej mi do tych drugich, czego uzasadnienie przedstawiam poniżej. Starałam się jednak znaleźć także dobre strony pływania „metodą pełnego zanurzenia”. Wybór należy do Was.
Metoda Total Immersion przedstawiana jest jako remedium na wszelkie problemy pływackie. Kłopoty z oddychaniem, rotacją, równowagą w wodzie, zła technika – na to wszystko ma pomóc TI.
„Filozofię” metody rozumiem następująco: należy płynąć tak, aby się zanadto nie zmęczyć. To pierwszy powód, przez który uważam, że TI to chwyt marketingowy, a nie rzeczywista rewolucja. Na rynku pojawia się coraz więcej poradników typu „Bieganie bez wysiłku”, „Nie męcz się, jadąc na rowerze” i tym podobnych. Jeśli szukamy tego typu rozwiązań, to po co nam właściwie cały ten sport?
Jeśli zależy nam wyłącznie na tym, aby przepłynąć dany dystans, a czas jest dla nas całkowicie nieważny – można to uznać za akceptowalne. W przeciwnym razie TI w niczym nam nie pomoże. Praca nóg jest arcyważna tak w pływaniu w basenie, jak w triathlonie. Jeśli chcesz wystartować w zawodach multisportowych, w których nie zmęczysz się pływaniem, wybierz duathlon.
Wydłużanie kroku pływackiego – coś, co TI uznaje za kluczowe – to umiejętność bardzo pożądana, ważna, a jednocześnie często zaniedbywana w „tradycyjnym” treningu pływackim. Ale, na miłość boską, to ma się liczyć bardziej niż czas? Trudno udowodnić, że monitorowanie postępów – wyrażanych czasami odcinków – przyniesie nam założone efekty. Absolutnie nie mogę się z tym zgodzić.
Na YouTube’ie można obejrzeć wiele nagrań „przed i po TI”. Nie będę omawiać konkretnych filmików, bo każdy łatwo je znajdzie po wpisaniu frazy „TI freestyle before and after”. Na większości z nich widzę zmianę z człowieka, który ledwo radzi sobie w wodzie na takiego, który nadal ledwo sobie radzi, tylko trochę ładniej przy tym wygląda. Ewentualnie przemianę zawodnika płynącego już do przodu, ale ze słabą techniką, w osobę, która nadal ma słabą technikę i płynie tak samo wolno, ale dodatkowo przy każdym ruchu zastyga jakby w martwym punkcie.
Kolejna sprawa – Total Immersion to styl, który zakłada pływanie na długim kroku, z gracją i z niewielkim napędem z nóg. Może na basenie podczas spokojnego pływania może to być miłe doświadczenie, ale spróbujcie tak zrobić w pięciusetosobowej pralce na zawodach triathlonowych… Nazwa „total immersion” bardzo szybko przybierze nowego, zupełnie dosłownego znaczenia.
Polecam porównać nagrania Shinjiego Takeuchiego – pływaka Total Immersion, nazywanego ikoną tej metody:
oraz Michaela Phelpsa:
i Jono van Hazela – nagranie ze SwimSmooth.com:
Przyznaję szczerze, że dwa lata temu, przed rozpoczęciem treningów pływackich, też nie widziałam różnicy, a pływanie Takeuchiego bardzo mi się podobało. Nie czuję się na tyle kompetentna, żeby szczegółowo wyjaśniać, dlaczego już wiem, że było to złudne, ale… zapytajcie swojego trenera pływania (jeśli nie jest to trener TI).
Obiecałam jednak, że znajdę coś pozytywnego w TI. Otóż lektura książki „Kraul metodą Total Immersion” autorstwa Terry’ego Laughlina była dla mnie naprawdę przyjemnym doświadczeniem. Niektóre ćwiczenia stamtąd uważam za całkiem sensowne i przydatne – choćby wyobrażanie sobie, że płynie się z górki (dzięki temu ma poprawić się pozycja ciała – nogi idą w górę) albo uczenie się swobodnego leżenia na wodzie. Podoba mi się to, że metoda Total Immersion stawia duży nacisk na samoświadomość, harmonijny rozwój, a pewne rzeczy przedstawia bardzo obrazowo, co w wodzie może być szczególnie przydatne. Krótko, bo trudno mi zachwycać się tą metodą – ale szczerze. Nic rewolucyjnego w tej książce nie znalazłam, ale wytłumaczenie pewnych kwestii było wyjątkowo zapadające w pamięć, co jest godne pochwały.
Podsumowując – pływanie jest sportem, który wymaga wysiłku oraz dynamiki. Ważne jest, aby umieć odpoczywać, płynąc, ale – jeśli oczekujemy wymiernych efektów – nie można nie dopuszczać do siebie innych bodźców pływackich. Dorabianie filozofii do powolnego pływania z „prześlizgiwaniem się” po wodzie bynajmniej do mnie nie przemawia. Żeby pływać, trzeba pływać. Nogami i rękami.