Należy podkreślić, że jeśli już zdecydujemy się na któryś z metod określania intensywności musimy trzymać się jednej, gdyż każdy z nich jest niezależny od siebie. [h3]TSS, SufferScore itp.[/h3] Nasze telefony i zegarki są teraz mądrzejsze niż komputery które wysłały człowieka na księżyc. Niektóre nawet wyliczają na bieżąco „ładunek” naszego treningu. Opierają się one o przeprowadzone testy lub estymację (wyliczenia) z odbytych treningów. Najpopularniejszy obecnie sposób wyliczania ładunku treningowego to TSS i na nim chciałbym się skupić.
Training Stress Score to współczynnik, który na podstawie bieżącej wartości FTP „opisuje” jak trudny był trening. Magiczne FTP to skrót od Functional Trashold Power, czyli maksymalna moc (intensywność) którą można wygenerować podczas godzinnego treningu. W praktyce oznacza to test 20-minutowy poprzedzony 5 minutami z maksymalną intensywnością (wg dr Coggana). Takie wyliczenia bardzo dobrze sprawują się podczas treningów rowerowych, nieźle na biegowych, ale niestety na treningu pływackim nie mają najmniejszego odniesienia do rzeczywistości. Czasami okazuje się, że lepiej pojechać po piwo do sklepu niż spuścić sobie łomot na basenie.
Wydaje się, że od miary treningu TSS nie ma odwrotu. Po pierwsze – spora część sprzętu operuje na tych jednostkach. Po drugie – powstaje dużo „opracowań naukowych”, opierających się na FTP i TSS. Świetnym przykładem jest teza najpopularniejszego trenera triathlonu – Joe Friela, według którego maksymalna wartość TSS, jaką można uzyskać podczas etapu rowerowego, tak by zostawić siły na bieg, to 300. Niestety te artykuły często, choć ładnie napisane, nie mają odniesienia w rzeczywistości. Moja czepialska natura pyta: dlaczego Joe Friel wybrał wartość 300, a nie 298 lub 301? Z drugiej strony praktyka pokazuje coś zupełnie innego (zobacz: artykuł na Training Peaks, które popularyzuje teorię TSS). Jak widać Frederik van Lierde pojechał TSS 143 – co oznacza, że albo maskuje swoje FTP przed szeroką publicznością, albo on i jego trener mają to w nosie. Znacznie ciekawiej sprawa ma się z kobietami – Karolina Steffen i Mary Beth Ellis pojechały znacznie powyżej 300 TSS.
Pomimo, że tezy się ze kłócą, to popularność TSS w związku z narastającą popularnością pomiaru mocy w treningu amatorskim sprawiają, że aktualnie wszyscy (lub prawie wszyscy) trenują pod dyktando teorii o TSS, która pomimo swojej naukowości niepozbawiona jest wad, które są bardzo intuicyjne. TSS nie opisuje tego jak się czujemy fizycznie, nie opisuje tego jak spaliśmy, nie opisuje tego, czy pokłóciliśmy się z szefem.
Chcesz być zawsze na bieżąco? Polub nas na Facebooku. Codzienną dawkę motywacji znajdziesz także na naszym Instagramie! Psst... Ocenisz nasz artykuł? 😉