Triathlon > TRI: Trening > Triathlon
Triathlonowe centrum treningowe Club La Santa
Lanzarote w grudniu nie jest szczególnie zatłoczoną wyspą. Niewielu turystów przechadza się nadmorskimi deptakami, wszędzie bez trudu znajdziesz miejsce parkingowe. Kiedy pogoda nieco się popsuje turystyczne kurorty dostosowują się do swojego opustoszałego wulkanicznego otoczenia.
Trasa kanaryjskiego Ironmana. Lepiej, żebyście nie trafili na jeden z tych wietrznych dni. Naprawdę wietrznych.
Jeden z takich dni skłonił mnie do samochodowej wycieczki na drugą stronę wyspy, do magicznego Klubu La Santa. Jest to jedno z najsłynniejszych miejsc treningowych na świecie, nie tylko dla triathlonistów. Firma zarządzająca kompleksem jest również organizatorem kwietniowego Ironmana i listopadowej „połówki”, których start i meta zlokalizowane są w pobliżu. La Santa, St. Moritz, Boulder w każdej z tych miejscowości spotkasz się z niezwykłym stężeniem sportowej adrenaliny w powietrzu. Kiedy starasz się śledzić przygotowania europejskich mistrzów, prawie zawsze znajdziesz wzmiankę o kanaryjskim treningu.
Zawierucha sobie, a trening sobie…
Idąc za radą Pana Kleksa: „cała naprzód ku nowej przygodzie, taka gratka nie zdarza się co dzień”, wypożyczam samochód i ruszam w drogę. Otacza mnie księżycowy krajobraz. Niezwykle silny wiatr, mieszający czarny wulkaniczny pył, piasek niesiony aż znad afrykańskiej Sahary z mikroskopijnymi kroplami z rozbijających się o skaliste brzegi fal tworzy pełną grozy mgłę. Ilustracja rodem z książek Stephena Kinga. Z tej mgły na kilka kilometrów przed ośrodkiem treningowym pojawiają się pierwsze postaci. W tym szczególnym klimacie wyglądają niczym poruszający się w zwolnionym tempie zombie. Bo jak ma wyglądać biegacz, czy kolarz wracający do wymarzonej ciepłej kwatery poruszając się pod wiatr wiejący 65 km/godz.? Pod górę. Przypomina ptaki wiszące w powietrzu bez ruchu, korzystające z nośnej siły przeciwnego wiatru. Od razu nasuwa się na myśl powiedzenie o tym, że nie ma złej pogody do treningu. W tym miejscu nabiera to szczególnej mocy.
Kalendarz obozów i imprez organizowanych przez klub. Ciężko trafić na „martwy sezon”.
Po kilku minutach od opuszczenia miejscowości La Santa z zawieruchy wynurza się ośrodek o tej samej nazwie. Przekraczając drzwi wejściowe natykam się na całe lobby wypełnione ludźmi stukającymi w ekrany telefonów i klawisze laptopów. Nic dziwnego, pewnie darmowe wifi w recepcji. Uderza jednak inny widok. W odróżnieniu od hotelu, w którym mieszkam średnie BMI jest tu grubo poniżej 20, a pojawienie się w stroju niezadrukowanym logotypami jest nie do przyjęcia. W moim hotelu króluje (przeważnie podrabiany) Giorgio Armani, tu przegląd wszystkich firm sportowych świata. Sam kompleks w swojej części mieszkalnej przypomina labirynt z niezliczoną ilością przejść, zaułków i zakamarków. Za każdym rogiem czeka nas niespodzianka. Mini-uliczka handlowa, scena, ring, tematyczna restauracja. Piętra również wydają się jakby nierówne. Ciężko mówić o jednym poziomie. Co chwila schodki w górę, w dół. Często również spotykam się z przyczepionymi do słupów i ścian tablicami z propozycjami treningów organizowanych przez hotel dla indywidualnych gości. Półmaraton przed śniadaniem? Dalej już nie muszę czytać. Dla mnie dzień skończyłby się, zanim dla rezydentów by się zaczął.
Mieszkalny labirynt otoczony jest imponującą infrastrukturą sportową. Hale treningowe, siłownie, korty tenisowe, boiska do piłki nożnej i koszykówki, baseny sportowe, stadion z lekkoatletyczną bieżnią. Nawet jest osłonięta od oceanu zatoka, w której można do woli trenować w piance. Basen rekreacyjny z leżakami wygląda jakby nie pasował do całej reszty.
La Santa robi imponujące wrażenie. Czy dobre, to zależy od naszych sportowych potrzeb. Mi brakowało tu życia. Kompleks przypominał fabrykę sportowych robotów. Drink, zabawa do późnego wieczora, krzyki dzieci… tego wszystkiego tu raczej nie spotkasz. Budowa formy i jak najbardziej efektywnie sportowo wykorzystany czas są oczywistymi priorytetami. Nie mam w sezonie 2014 żadnego bardzo ważnego startu, więc podejście do treningu pozostawia spory margines luzu. Może, kiedy będę się szykował do życiowego występu przypomnę sobie o pewnym odosobnionym miejscu, gdzieś na końcu drogi krajowej LZ67, otoczonym czarnymi groźnymi, wulkanicznymi skałami. Pustelni, gdzie wykuwa się twardych jak stal mistrzów.