Bieg ku słońcu – relacja z 5K de la Mujer Iberoamericana
Dla wszystkich, którze łączą pasję z biegania z podróżami po świecie prezentujemy relację Marzeny Czuby, która wystartowała w biegu 5K de la Mujer Iberoamericana.
Miałam już nie biegać po betonie, ale jak nie pobiec w 5K de la Mujer Iberoamericana? W miasteczku, które słynie z emerytów walczących o miejsce na plaży. W dodatku dochód z biegu szedł na pomoc Ukraińskim sportowcom
To miasteczko, to Torrevieja, godzinę drogi samochodem od Alicante, trzy od Madrytu. Od Polski trzy tysiące kilometrów, chociaż ważniejsza w przypadku tego biegu jest odległość od Afryki. Około trzystu. Dlatego w miasteczku można znaleźć na szybach pomarańczowy piasek Sahary. Średnia temperatura roku osiemnaście stopni. W czasie biegu ponad trzydzieści, bo start o dwunastej trzydzieści.
Czy slow się sprawdzi?
Pięć kilometrów to oczywiście mało, biegałam już maratony i długie biegi górskie. Ostatnio jednak praktykowałam tylko i wyłącznie slow jogging. Czyli małe kroczki w tempie 180 uderzeń metronomu na minutę, pół godziny dziennie prawie w miejscu, i w cieniu. Byłam ciekawa, czy rzeczywiście wystarczy tylko wydłużyć krok i można bić rekordy.
Na deptaku zamieszanie
Miasteczko żyje zawodami, bo prócz 5K kobiet jest też półmaraton, na którym zapowiedziały się gwiazdy hiszpańskich biegów. Na krótszy dystans zgłosiła też Ruth Beitia, złota medalistka w… skoku wzwyż na Olimpiadzie w Rio de Janeiro.
Na deptaku przy plaży, gdzie głównym zajęciem jest picie chłodnych trunków, pojawili się biegacze. Szczupli, umięśnieni, skupieni na treningu. Totalna nowość w Torrevieja.
Gdzie są zawodniczki?
Gdy idę przez miasto na start, krzyczy do mnie jedna z kobiet siedzących przed kawiarnią. Mam czas, więc podchodzę do niej. Mówi, że to ważny bieg dla kobiet, szczególnie z Kolumbii, Ekwadoru i innych krajów Ameryki Południowej. Jest tam duża przemoc wobec nich i każdy bieg z cyklu Mujer, zwraca uwagę na prawa kobiet a właściwie ich brak.
Dochodzę na start a tu nikogo. Aż pytam panie z ochrony, czy to tu jest bieg? Tak, to tu. Rozgrzewam się w cieniu budki z loterią zdrapkową – bardzo popularne w Hiszpanii. Kwadrans do zawodów i wciąż tylko ja. Na liście startowej ponad tysiąc osób, ale może są to głównie zawodnicy i zawodniczki z półmaratonu, który właśnie się kończy.
Siedem zielonych toi toi. U nas byłaby kolejka, tu wszystkie puste.

Bez wody śmierć
Na dziesięć minut przed biegiem na starcie już parę osób. Wśród nich Ruth Beitia, która wita się z fanami. Ma ponad dwa metry wzrostu i widać ją z daleka. Znika na szybką rozgrzewkę w cieniu pobliskich doków. Bieg jest nad morzem, ale nie będziemy go widzieć, bo trasa zawodów idzie ulicami miasta. Nie boję się o nawadnianie. Biegłam kilka lat temu maraton w Barcelonie. Tam, co trzy kilometry woda, tu na pewno też będzie.
Na minutę przed startem pojawiają się wreszcie zawodniczki. Wychodzą z różnych okolicznych podcieni. Chociaż to bieg kobiet, jest też kilku zawodników. Wiek? Od nastoletniego do poważnie seniorskiego.
Kryzys drugiego kilometra
Chyba był strzał z pistoletu. Nie wiem, biegnę. W tempie slow, ale znacznie dłuższy krok. Przypominam sobie o uśmiechu nie tylko dlatego, że jest dużo kibiców. W slow jest obowiązkowy i ma nawet nazwę Niko Niko.
Pierwszy kilometr jest ok. Biegnie mi się lekko a zarazem dość szybko, ideał. Niestety dwieście metrów później już mam ciężki oddech. Trasa idzie pod górę (albo mi się wydaje), słońce wychodzi zza budynków. Na szczęście pojawia się stanowisko z wodą. Zgrabne buteleczki. Można się polać i wziąć łyka. Przez chwilę jest lepiej, wciąż jednak nie widzę tablicy z drugim kilometrem. Tylko o tym myślę. Głupio mi się do tego przyznać, ale tak, mam kryzys na drugim kilometrze pięciokilometrowego biegu.
Ludzie cichną na mój widok
Wciąż nie ma tabliczki z dwójką. Nie wytrzymuję, pytam biegnącego przede mną faceta, który jest to kilometr? Pokazuje mi trójkę, która stoi na chodniku. Acha… Biegniemy razem kilkaset metrów. Ja oddycham za siebie, za niego a może nawet za cały świat. Głośno, rzerząco. Pojawia się kolejne stanowisko z wodą, ale już jej nie biorę. Mój partner chyba tam się zapultał, bo biegnę sama. Trasa już ewidentnie idzie do góry a w Torrevieja ulice jak w San Francisco. Dużo kibiców. Energicznie dopingują. Vamos rozumiem, reszty nie. Zresztą, jak nadbiegam, to przestają krzyczeć, tylko uważnie mi się przyglądają. Domyślam się, że wyglądam tak, jak się czuję. Widzę jednak przed sobą, właściwie to tuż przed sobą Ruth Beitię.

Sorry Najlepsza Zawodniczko Hiszpanii
Biegnie truchcikiem, rozmawia z fanami. Jedyna pewnie okazja w moim życiu, by pobiec z nią, posłuchać, co mówi. W dodatku wszyscy naprztykają nam zdjęć i będę powszechnie w Hiszpanii znaną mistrzynią drugiego planu. Beitia jest bardzo popularna, to trochę nasza Szewińska tylko w innej dyscyplinie. Jest uznawana za najlepszą sportsmenkę Hiszpanii ever. U mnie stety/niestety, duch rywalizacji wygrywa. Po pierwsze zwyczajnie chcę ją minąć, po drugie biegnie dla mnie za wolno. Jak się już tak strasznie męczę, to chociaż niech będzie satysfakcja z wyniku. Widzę już tabliczkę z czwartym kilometrem, trasa skręca w ładniejsze okolice, bo powiedzmy to szczerze Torrevieja nie jest najładniejsza. Od lat osiemdziesiątych ubiegłego wieku panuje tu pato developerka.
Zbyt zmęczona, żeby się cieszyć
Wiem, że meta blisko, jednak jak w horrorze oddala się ode mnie. Ciało jest umęczone. Szansa na dobry wynik prysł. Wciąż staram się pamiętać o rytmie metronomu sto osiemdziesiąt, ale krok króciutki, człapiący a o Niko Niko zapomniałam już dawno. Nie mam siły na finisz, po prostu tak zwyczajnie, zupełnie nie w moim stylu mijam metę. Biorę medal i idę szukać wody. Okazuje się, że czeka na nas prowiant. Woda, kanapka, banan. Pytam, czy w kanapce jest mięso? Wolontariuszki nie mogą zrozumieć, co mówię. Najwyraźniej mój aparat mowy jeszcze nie dobiegł. W końcu ktoś rozumie i okazuje się, że kanapki są tylko z mięsem. Robię minkę albo mi się wydaje, że coś robię. Od trzeciego kilometra myślałam już tylko o tym, że jak dobiegnę, od razu wykąpię się w morzu.
Kosmitka na plaży
W pobliżu mety plaża jest skalista. Ledwo idę po nierównej powierzchni. Wielbiciele słońca patrzą na mnie ciekawie ze swoich leżaków. Chwilę się zastanawiam, czy wskoczyć w rynsztunku, czy na przykład zdjąć przynajmniej buty. Rozbieram się jednak do bielizny (sportowej) i wskakuję do morza. To jest ten moment, najlepszy moment w moim życiu. Kładę się na wodzie. Napięcia odchodzą. Zamykam oczy. Czas przestaje istnieć. Gdy je otwieram, jestem daleko od drabinki w skałach, panika czy dam radę dopłynąć. Tranquilo. Dopływam. Pojawiają się kolejne biegaczki, które wskakują do wody. W pełnym stroju, łącznie z numerem.
Sukces musi być
Ceremonię prowadzi Ruth Beitia. Nie ma nawet kropelki potu na sobie. Śmieje się, tańczy. Znajdują mnie moje koleżanki, które nie wiedziały, gdzie znikłam. Biegły wolniej, rozkoszowały się chwilą.
Ja powoli dochodzę do siebie. Zbieram się na odwagę. Podchodzę do Ruth. Ona jest rozrywana, ale gdy widzi mój stan, zagarnia do siebie ramieniem. Mam zdjęcie! Na szczęście w kadrze z głowy Beitii wyrasta latarnia, co mam nadzieję trochę odwraca uwagę od różnicy w wyglądzie i wcale nie mam na myśli mojego i jej wzrostu.

Podsumowując, cieszę że pobiegłam w Torrevieja, chociaż beton, chociaż skwar. Dla Mujeres Iberoamericana, dla Ukrainy, dla siebie. Slow w szybszej wersji jeszcze mi nie wychodzi. Na szczęście mam dużo czasu na doskonalenie techniki.
Wypadałoby podać wyniki: pierwsze miejsce Anais Garcia Agullo, drugie Sara Moya Pulido, trzecie Aroa Carvalho Garcia.
Jeśli chodzi o kategorię wiekową K- 50, to wygrała ją Polka.