Półmaraton Św. Mikołajów. Fot. PAP
Toruń i Mikołaj. Mikołaj i Toruń. To już taka sama oczywistość, jak Toruń i pierniki. Od ładnych kilku lat największe biegowe mikołajki są własnie w Toruniu. I co roku biegających Mikołajów w Toruniu przybywa. Niedzielny Półmaraton Św. Mikołajów ukończyło 3669 osób. Wśród nich – grupa Spartan. A jeden z nich dzieli się z nami swoimi wrażeniami z biegu. Poniżej relacja Jacka Trębeckiego:
Kiedyś pewien dziennikarz spytał Zenona Jaskółę, jaki widok najbardziej zapamiętał z licznych, często egzotycznych, tras wyścigów. „Oponę przedniego koła” zwięźle odpowiedział kolarz.
Podobnie ktoś, kto biegnie w stroju Spartan, może szczerze powiedzieć, że w zasadzie jedynym stałym widokiem w wizjerze hełmu są plecy towarzysza z przodu. Z Półmaratonu Św. Mikołajów 2013 mogę więc opisać jego początek, koniec i dwa krótkie popasy przy punktach pojenia, czyli miejsca, w których ściągnąłem hełm. Co do trasy to stara biegowa mądrość mówi, że pierwsze kilometry schodzą jakbyś biegł po asfaltowy lustrze, ostatnie to tak, jakby się przedzierało przez pełne błot i korzeni wykroty. Z tym, że toruńscy organizatorzy tak właśnie zaplanowali trasę. Początek na nowo oddanym moście gładziutkim jak stół. Końcówka przez polne, leśne drogi i jakiś skrót przez park. Trzeba jednak przyznać, że o największej atrakcji trasy lojalnie poinformowali już przy wejściu do szatni i punktów depo. Żadne ostrzeżenie tak bowiem nie wpływa na wyobraźnie, jak własnoręcznie wykonany orzeł na lodowisku przed wejściem do stanowisk organizatorów. Na trasie każdy stąpał ostrożnie i słusznie bo było nader ślisko.
Początek biegu to majstersztyk organizacyjny. Depo błyskawiczne (na końcu odkryliśmy mroczną stronę tempa przyjmowania tobołów). Autokary, które nas zawiozły na start nowe, żadnych przestojów i niepewności. Nowy most przez Wisłę olśniewał ogromem. Trochę się rozczarowałem, że na tym moście nie zrobiono wspólnej rozgrzewki, ale z drugiej strony 4 tysiące skaczących ludzi mogło by nieźle rozbujać konstrukcję. Rzadko kiedy ma się okazję widzieć tylu Mikołajów w jednym miejscu. Morze czerwonych koszul i mikołajowych czapek, wśród nich faluje las 40 spartańskich włóczni, który po strzale z armaty rusza do przodu. Tu nakładam hełm i następna odsłona przy pierwszym punkcie pojenia. Trochę się dziwiłem, że Spartanie narzekają na mocno rozwodnione lody, ale kiedy dostałem plastikowy kubek zrozumiałem dowcip. Kiedy tylko wziąłem do ust bryłkę, w którą mróz zamienił wodę, poczułem nie tylko wszystkie plomby ale i każdy zamek aparatu ortodontycznego. Z drugiej jednak strony trudno oczekiwać od organizatorów, żeby grzali 4 tys. kubków z wodą.
Znacznie lepiej było na 16 kilometrze. Tu nie tylko lody wodne ale banany, batoniki i, co za pycha, gorąca herbata (znów poczułem ile metalu mam na zębach-tym razem pod wpływem gorąca).
Ostatnie refleksje to te z mety. Piękna pętla na stadionie, ładne medale w formie dzwonków, gorąca herbata i … 40 minutowa kolejka po depozyt. Na szczęście już po pół godzinie można było wejść do sali ze zbiorami. I tu odkrycie. Sądziłem że depo to coś w rodzaju szatni: numery, wieszaki, te sprawy. Tymczasem wyglądało to bardziej na obóz krasnoarmiejców po splądrowaniu niemieckiego miasteczka. Worki leżały w malowniczych stosach a wśród nich zafrasowani właściciele poszukujący swoich numerów. Na szczęście, nikt się nie połakomił na moją sfatygowaną torbę ze Stambułu. Dzięki temu mogłem delektować się najmilszą niespodzianką biegu (oprócz oczywiście widoku Oli) . Każdy odradzał mi powrót do punktów żywienia. „Chłopie, nastoisz się, namarzniesz. Depo to małe piwo w porównaniu z tym co tam się dzieje”. Ale sami rozumiecie. Poznaniak nie odpuści. Wracam, a tam coś jak sen łasucha. Pusty namiot i kateringowcy gotowi ładować każdemu, kto tylko znajdzie się w zasięgu wzroku nieograniczone porcje zupy, pączków, piwa, soków. Zjadłem wiadro wyśmienitego żurku, gar pomidorowej, zagryzłem bochnem chleba ze smalcem i taszcząc pod pachą dodatkowe puszki piwa, syt wrażeń i jadła udałem się do samochodu. Już w samochodzie, od Michała Leonidasa (to nasz wódz) dowiedziałem się o pełnym sukcesie misji Spartan. Od tygodnia pakowali prezenty dla domu dziecka w Toruniu. Jak mówili towarzysze, którzy tam byli w sobotę, żaden maraton nie dał takiego wzruszenia, jak błysk szczęścia w oczach obdarowanego maluszka. Spróbujcie zresztą sami. Sparta czeka.
Autor relacji: Jacek Trębecki, Spartanie Dzieciom