Wydarzenia > Relacje z biegów > Wydarzenia
Krynickie święto biegania. Festiwal Biegowy Forum Ekonomicznego
Drugiej takiej imprezy w Polsce nie ma – tak można śmiało powiedzieć po czwartej edycji Festiwalu Biegowego Forum Ekonomicznego w Krynicy-Zdroju. W miniony weekend, a właściwie od piątkowego popołudnia do niedzielnego wieczora krynicki deptak należał do biegaczy.
Okazja po temu była szczególna, bo Festiwalowi w tym roku towarzyszyła impreza rangi wyjątkowej – Mistrzostwa Świata w Biegach Górskich w Stylu Anglosaskim.
Na krynickim deptaku spotkała się zatem nie tylko cała biegająca Polska, ale również goście z całego świata. I – jak się okazało – ani geografia, ani polityka, ani wreszcie – język – nie jest przeszkodą, jeżeli spotykają się osoby, które dzielą tę samą pasję i dla których bieganie to sposób na życie. Dlatego deptak przez trzy wieczory rozbrzmiewał rozmowami o bieganiu do późnych godzin nocnych.
Aspekt towarzyski, aspekt rodzinny
Festiwal Biegowy jest imprezą unikalną właśnie dzięki swojej festiwalowej formule. To nie jeden czy dwa biegi rozgrywane równolegle, ale kilkanaście imprez biegowych w jednej. A że Krynica-Zdrój nie leży w centrum Polski, tylko w jej urokliwym południowo-wschodnim zakątku, to właśnie to bogactwo oferty jest wartością nie do przecenienia. Bo na weekend czy przedłużony weekend do Krynicy można zabrać całą rodzinę – mąż niech tam sobie biega ten maraton czy inne 100 km, żona może zadebiutować na krótszym dystansie (ups, chyba poleciałam stereotypem i seksizmem, w moim przypadku to akurat ja biegłam dłuższy dystans, a w krótszych startowaliśmy wspólnie) , dzieciaki też nie będą narzekać na nudę, nawet jeżeli za bieganiem nie przepadają, a teściową można było w sobotni poranek wysłać na marsz nordic walking. I chyba nawet fani dwóch kółek znaleźli coś dla siebie.
Bieganie jest najważniejsze
Nie ma jednak wątpliwości, że biegacze przyjeżdżają do Krynicy – biegać. Niektórzy na milę czy kilometr po deptaku. Ale zdecydowana większość wybiera nieco dłuższe dystanse. Tych ostatnich w tym roku przybyło. Pojawiła się w programie nocna siódemka – trzy i pół kilometra pod gór do Tylicza i zbieg na deptak – w piątek późnym wieczorem, niektórzy pędzili prosto z dworca czy z samochodu, którym właśnie dojechali przez pół Polski. W sobotę była okazją do wyśrubowania rekordów życiowych na 10 km – Życiowa Dziesiątka ma unikalny, choć nieregulaminowy, profil trasy i naprawdę trudno tu pobiec wolno. Można co najwyżej za szybko zacząć.
Jest wreszcie perła w koronie krynickiego festiwalu – Bieg Siedmiu Dolin na 100 km i towarzyszące mu od ubiegłego roku krótsze dystanse – 36 i 66 km. W tym roku na setkę zapisało się 950 osób, na krótsze dystanse – ponad 800. Ostatecznie w sumie razem wystartowało 926 osób, w tym ok. 600 – na najdłuższej trasie. Setkę wygrał – podobnie jak w ubiegłym roku – Węgier Nemeth Csaba, który jako jedyny złamał 9 godzin. Do mety B7D w limicie dotarło ok. 340 osób. Znaczna część zakończyła zawody na 66 i 77 kilometrze. Ale o bieganiu po górach pozwolimy napisać tym, którzy po nich faktycznie biegali.
Biegi uliczne, które odbywają się w Krynicy są natomiast dosyć specyficzne.
Życiówka gwarantowana
Taka na przykład Życiowa Dziesiątka. Sława trasy obiegła już chyba całą Polskę, bo z kilkuset osób startujących w pierwszej edycji, zrobiło się w tym roku prawie 1800.
Pojemność krynickiego deptaka ledwo to wytrzymała. Emocje niektórych – niestety, już niekoniecznie. Ale trudno się dziwić, jeżeli człowiek zamiast się pchać do przodu już przed startem, stanął grzecznie z tyłu i pierwsze 300 metrów musiał spacerować po deptaku w tłumie tych, którzy uznali, że start ostry jest dopiero na ulicy… Jeżeli liczba chętnych do nadżyciówki będzie rosła w tym tempie, co do tej pory, konieczne będą strefy startowe albo start w falach, bo deptak tego nie wytrzyma, a co dopiero mówić o delikatnych nerwach biegaczy…
Sama trasa dziesiątki ma nieodmienny urok, gdyż prowadzi niemal nieustająco w dół. Najciekawsze są trzy pierwsze kilometry, na których spadek jest chyba największy, trasa „niesie” i łatwo… się dać ponieść, za co potem się płaci. Tak gdzieś w okolicach półmetka bo tam robi się płasko. Trzeba już trochę pokręcić nogami, żeby złapać właściwe tempo. Na siódmym kilometrze można złapać łyk wody, to dobrze, bo za chwilę jest coś, co sprawia wrażenie lekkiego podbiegu, by za chwilę przejść w zakręt i kierować do ostatniej prostej. Ta prosta w tym roku była w remoncie, ale jakoś pomieściła biegaczy. I nawet dało się finiszować.
Meta. Myślenie mode off
Za metą banany, woda. Dalej depozyty – w autokarach, szybki odbiór, prysznic… O, tu zonk. Szatnia damska, a jakże, okupowana przez panów. Bo pierwsza z brzegu, kto by tam się przejmował opisem. Wiec panie zajęły kolejną. Ale ponieważ ona już nie jest oznaczona jako damska, panowie muszą zajrzeć… Na szczęście nie robią tego nagminnie. Po prysznicu – posiłek regeneracyjny. Kolejka taka, jakiej nie pamiętam (a pamiętam sporo w tej materii). Nie wiem, co dają na jej końcu, bo perspektywa stania mnie odstrasza. Idziemy do autokaru, który ma nas odwieźć do Krynicy. Kolejny zonk. Już po limicie, ale nie wszyscy odebrali swoje depozyty. Więc autokar nie może odjechać. I setka ludzi stoi i czeka, bo 10 egoistów zapewne stoi w kolejce po zupę. Po dłuższych negocjacjach w porozumieniu z organizatorem udaje się rozwiązać problem, ale atmosfera robi się lekko napięta.
Dobrze, że do deptaka tylko 10 km. Po drodze mijamy desperata, który wraca truchcikiem. W końcu przyjechał tu biegać, a nie wozić się autokarem. Na deptak wracamy w sam raz, żeby owacjami przywitać Magdę Łączak – pierwszą kobietę na mecie Biegu Siedmiu Dolin.
Autokary jeszcze przez chwilę krążą między Krynicą a Muszyną, żeby przywieźć z powrotem wszystkich uczestników, a jest ich ponad 1700, w większości szczęśliwych, z nowymi życiówkami.
Zwycięzcy Życiowej Dziesiątki Taurona:
Mężczyźni:
1 KOZŁOWSKI ARTUR 00:27:49
2 METTO DAVID Kenya 00:27:50
3 KEMBOI HENRY Kenya 00:27:57
Kobiety:
1 (18) BIWOTT GLADYS JEPKURUI Kenya 00:32:34
2 (19) CHEPKEMEI CHRISTINE Kenya 00:32:36
3 (34) NAPIERAJ DOMINIKA 00:33:45
Pełne wyniki [KLIK]
Koral w koronie
Koral Maraton to drugi – obok Biegu 7 Dolin – kluczowy punkt programu Festiwalu Biegowego. To jeden z najtrudniejszych (podobno) maratonów ulicznych w Polsce, z kilkoma porządnymi górkami na trasie.
Start na krynickim deptaku znajduje się na wysokości 558 m n.p.m., a najwyższy punkt ma 698 m n.p.m. Limit 5h30’ jest zdecydowanie selektywny, choć chętnych do zmierzenia się z trasą nie brakuje. W tym roku na starcie stanęło ponad pół tysiąca osób. Na mecie sklasyfikowano 524 osoby. A na trasie?
Trasa dla wybieganych i dla… myślących
Na trasie najpierw było 10 km zbiegu o Muszyny, gdzie trzeba było pobiec…mądrze, bo zbyt szybkie pokonanie tego odcinka mogło się źle skończyć. Potem zaczął się odcinek płaski, lekko wznoszący, wreszcie kilka podbiegów, największy – na 17. kilometrze, kiedy to trzeba było pokonać kilkaset metrów pod górę. Na szczęście zaraz potem następował długi zbieg (ok. 3 km). A potem było już prawie całkiem zwyczajnie, jak to na maratonie – trochę pod górę, trochę z górki, trochę przez miasteczko (Muszyna), trochę przez wioski, wreszcie drogą wśród lasów – aż do Tylicza.
Chwila prawdy w Koral Maratonie to 37. i 38. kilometr. To prawie dwukilometrowy podbieg, dość stromy, z kilkoma niewielkimi wypłaszczeniami. Dokładnie w momencie, kiedy większość amatorów odlicza już metry do mety. Tu liczyło się, ile sił zostawiliśmy sobie na końcówkę, jak rozłożyliśmy siły. Taktyka była różna. Niektórzy od raz przechodzili do marszu, inni podbiegali łagodniejsze odcinki i wypłaszczenia, resztę maszerowali, jeszcze inni – biegli lub przynajmniej truchtali całą morderczą trasę.
Chociaż w kategorii mordercza dla biegacza na końcowym odcinku maratonu nie bardzo wiadomo, czy powinien wygrać podbieg, czy też prawie czterokilometrowy zbieg do mety… Jeżeli ktoś źle rozłożył siły, na zbiegu mógł cierpieć. Jeżeli rozporządził się jako tako – na zbiegu dostawał skrzydeł, które niosły go aż po samą metę, którą poprzedzało kilkaset płaskich metrów deptaka. Gwoli ścisłości można dodać, że ostatnie 200 m prowadziło delikatnie pod górę, ale po wcześniejszych atrakcjach, to już było niezauważalne. Margines do pominięcia.
Organizacja – mucha nie siada
Organizacji na trasie od Koral Maratonu mogliby się uczyć najwięksi. Bo tu widać było, że z drugiej strony Biura Zawodów stoją biegacze. Kilometry oznaczone perfekcyjnie, tabliczki widoczne z daleka. Punkty z wodą – co 2,5 km z dokładnością do 100 m (bo czasami logika kazała je ciut przesunąć). Na połówkowych punktach – woda i izotonik. Na tych co 5 km – dodatkowo banany, gąbki z wodą. Punkty długie, tak żeby spokojnie z nich skorzystać nie tracąc tempa. Zaopatrzenie takie, że nawet gdyby było gorąco (a miało szanse być, na szczęście spora część trasy jednak była zacieniona), można było spokojnie biec bez obaw o odwodnienie czy inne sensacje.
Wolontariusze – przejęci i zaangażowani, nie tylko podawali picie i banany, ale także dopingowali z ogromny zaangażowaniem. Przy niektórych punktach dożywiania były wręcz całe punkty kibicowania – kolorowe, radosne, zorganizowane i głośne, co w przypadku maratonu, który przebiega z dala od centrum wielkiego miasta okazało się bardzo pomocne i dodające kolorytu. Ale tak naprawdę doceniłam wolontariuszy, którzy stali na 37,5 km i z całą powagą informowali, że jeszcze kilometr pod górkę – i potem już zbieg. I tak dokładnie było, a ja dzięki temu mogłam dobrze rozłożyć siły na końcówkę.
Za metą – dla biegaczy
Za metą bardzo sprawnie wydawano medale i wodę oraz kierowano prosto na posiłek regeneracyjny, który okazał się zupą pomidorową. Z makaronem. Rozsądnie, bo nie wiem, jak inni, ale ja przez godzinę mogłam przyswajać tylko płyny. Prysznice – prawie jak w Dubaju – na ciężarówkach. Oczywiście koedukacja pełną parą, ale… Od czego ma się wprawę bojowniczki o odrębne szatnie? Najpierw byłam miła, a potem zaanektowałam prysznic na 5 minut i doprowadziłam się do stanu używalności. I czyściutka popędziłam na masaż. Bo do masaży nie było kolejki, a jeżeli nawet była przez chwilę, to zarządzanie ruchem przez szefa masażystów pozwalało zapobiec zatorom. Pani masażystka spędziła nad moimi łydkami i czwórkami ładnych kilkanaście minut, dzięki czemu… już poniedziałek mogłam pobiec na Górę Parkową, ale to już zupełnie osobna historia. Pofestiwalowa.
Wyniki
Zwycięzcą Koral Maratonu został Kenijczyk Wycliffe Biwot, który wynikiem 2:23:52 poprawił rekord trasy.
Mężczyźni:
1 BIWOT WYCLIFFE KIPKORIR KENYA 02:23:52
2 SALO TARAS UKRAINA 02:24:21
3 SIERACKI KAMIL 02:34:44
Kobiety:
1 (7) CIRLAN DANIELA ELENA RUMUNIA 02:54:52
2 (8) KIMUTAI HELLEN JEPKOSGEI KENYA 02:55:26
3 (11) KUTA KRYSTYNA 02:58:41
PEŁNE WYNIKI [KLIK]
WSZYSTKIE WYNIKI FESTIWALU [KLIK]
FESTIWALOWE GALERIE [KLIK]
Zdjęcia w relacji: Tomasz Pojawa